Gdy kilka tygodni później Ginny, Draco i Blaise skończyli
ważenie eliksiru, Severus Snape nie mógł się nadziwić temu, że całą trójką
wydawali się pracować zgodnie i efektownie. Miksturze nie mógł nic zarzucić,
ale od tej pory postanowił mieć oko na swoich podopiecznych, żyjąc z nadzieją,
że nie wpadną na żadne głupie pomysły. On lepiej niż ktokolwiek znał skutki niedozwolonego
zauroczenia i nie mógł dopuścić, aby spotkało to któregokolwiek z jego
Ślizgonów. Prócz rozczarowania ich rodzin rodziłoby to o wiele bardziej poważne
konsekwencje, z którymi ci nie daliby rady się zmierzyć.
A być może… tylko być może, te rude Gryfonki miały w sobie
coś urzekającego, mimo że osobiście twierdził, że najmłodsza Wesleyówna niczym
nie różni się od swojej głupawej rodziny. I Severus wiedział, że nie pozwoli na
jakąkolwiek sympatię, która miałaby się zrodzić między jego domem oraz
Gryfonami.
Był wściekły, że nieudolny plan Dumbledore’a nakłada na
niego nowe obowiązki i nie podobał mu się brak zaufania, którym uraczył go
dyrektor, nie wyjaśniając punktu docelowego bieżących wydarzeń… Chodził po
szkole bardziej zirytowany niż zazwyczaj, a uczniowie, widząc co się dzieje,
schodzili mu z drogi, gdy mijał ich na korytarzu.
Draco w tym czasie zawzięcie starał się nie przyznać przed
samym sobą, że wzrokiem napotyka wciąż ognistorudą głowę mieszkanki Gryffindoru.
Miał wrażenie, że celowo pcha się w pole jego widzenia, nie wiadomo po co i w
jakim celu, chociaż tych włosów po prostu nie
dało się nie zauważyć. Były potworne i rzucały się w oczy. Z irytacją
przyjął do wiadomości fakt, że wielki Harry Potter w końcu postanowił
zwrócić swoją uwagę na Ginny Weasley. Teraz, kiedy ona już o nią nie zabiegała
i przestała wgapiać się tę żałosną imitację blizny z niemal nabożną czcią.
Każdy w szkole pamiętał zauroczenie najmłodszej Weasleyówny
tym nieznośnym kretynem. Zazwyczaj budziło ono w ludziach współczucie i
politowanie, ale wszystko zmieniło się w zeszłym roku, gdy ta mała wielbicielka
szlam postanowiła się wreszcie zacząć zachowywać jak człowiek. Znalazła
własnych przyjaciół, przestając szwendać się za Złotą Trójką i wydobyła na
światło dzienne odwagę pozwalającą rozmawiać swobodnie, także z Harrym.
Malfoy nawet nie wiedział, czemu akurat teraz zwróciło to
jego uwagę i dlaczego nagle jej dźwięczny śmiech wydał się dochodzić do niego
niezależnie od tego czy był w Wielkiej Sali, na korytarzu czy w jakimkolwiek
innym miejscu. Zapewne po prostu nie chciał, aby coś rozpraszało ją przy pracy;
nie lubił narażać się Mistrzowi Eliksirów, więc jego grupa musiała pracować
skutecznie i perfekcyjnie.
Dźwięczny, pomyślał kwaśno, wściekły na samego
siebie, gdy zdał sobie sprawę jakiego określenia użył. Denerwująco mocno
uderzył go fakt, iż Potter właśnie szeptał dziewczynie na ucho coś wyraźnie
zabawnego, a ta w odpowiedzi wyglądała na niezwykle zadowoloną. De facto, nie
obchodziło go to w ogóle; po prostu było obrzydliwe i nieznośne.
W konsekwencji, rozdrażniony do granic możliwości,
nawrzeszczał na Crabbe’a i Goyle’a, a to od razu poprawiło jego samopoczucie,
mimo że coś niemiłego ścisnęło mu żołądek. Wolał nie myśleć, co to było. Chciał
tylko, aby zniknęło i nie pojawiło się już nigdy więcej.
Myśli Ginny biły się same ze sobą, ponieważ miała natrętne
wrażenie, że uczucia skierowane do Harry’ego znów wypływają na powierzchnię jej
umysłu, a poświęciła zbyt dużo czasu, aby je stłumić wewnątrz i nie pozwolić
się wychylać. Zbytnia powściągliwość nie pozwoliła jej myśleć, że chłopak
naprawdę mógłby być… zainteresowany, ale dawne przyzwyczajenie kazało czerpać wyjątkową
przyjemność z tych chwil, kiedy poświęcał jej uwagę.
Miała wrażenie, że świat ostatnio stanął na głowie i
przestała odnajdywać w nim spokój. Wśród eliksirów na dodatkowych zajęciach,
udanych treningów Quidditcha, a nawet tego, że sprzeczki z Malfoyem stały się
dla niej rutyną dnia, przestała nadążać za tym, co czuje i poświęciła wiele
niespokojnych godzin nad rozmyślaniem o własnej niestabilności emocjonalnej.
W rezultacie postanowiła, że niepotrzebnie się zadręcza – w
końcu, tak naprawdę, nie działo się nic, co stanowiłoby prawdziwy problem. Po prostu za bardzo zaczęła wszystko analizować.
Bezsensownie i bezcelowo.
Już raz przeżywała podobny natłok myśli, ale potrafiła
rozpoznać tę subtelną różnicę między opętaniem a zwykłym zagubieniem. Mimo że
wyprowadzały ją z równowagi tak trywialne szczegóły jak ten, że nawet Nott zaczął
się z nią witać na korytarzu.
Zaczął się on witać zresztą z każdym Gryfonem, z którym
uczęszczał na uroki i zaklęcia, nawet jeśli powodowało to żarty ze strony towarzyszących
mu Ślizgonów.
Z jakiegoś powodu ich obecność na zajęciach w ogóle mu nie
przeszkadzała, a nawet zdawał się doceniać fakt, że uczniowie spod znaku Lwa
nawzajem wspierają się w nauce, co skutkowało szybkim wzrostem poziomu wiedzy.
Oni też go nie wykluczali w ćwiczeniach i poważnie
podchodzili do urządzanych pojedynków.
Teodor nie miał z tym jednak żadnych problemów – pewne
rzeczy po prostu akceptował, bez zbędnych rozmyślań i ekscytacji.
Dni mijały leniwie, nie spiesząc się nigdzie, w otoczeniu
uczniowskiego gwaru, który rok w rok, aż do czerwca, wypełniał korytarze.
Listopad przyniósł ze sobą zaskakująco duże chłody, które prowokowały uczniów
do chowania się przed gryzącym wiatrem, mimo że widoki na zimę były jeszcze
dalekie. Dni zaczęły robić się coraz krótsze i każdy, kto miał okazję, próbował
złapać kilka promieni słońca, gdy tylko sytuacja temu sprzyjała.
Ginny od kilku dni robiła się coraz bardziej markotna
wiedząc, że nie ma chwili dla siebie, przez co zmuszona była porzucić wiele
czynności, które sprawiały jej przyjemność. Strapiona i zirytowana szła w
stronę lochów, do Laboratorium, gdzie wezwał ją Snape, zaledwie pięć minut
przed treningiem Quidditcha, jak gdyby specjalnie wybrał aż tak nieodpowiednią
porę.
Mimo wielkiej niechęci, wykrzesała z siebie odrobinę
instynktu samozachowawczego, który zabronił jej narażania się Mistrzowi
Eliksirów i z cierpiętniczą miną skierowała się ku piwnicom zamku.
Z westchnieniem zauważyła, że w środku znajdują się już
Malfoy oraz Zabini, ale nie miała nawet siły, aby rzucić jakiekolwiek słowa
powitania. Powoli opadła na fotel, a wyglądała przy tym na tak zdołowaną, że
nawet Draco powstrzymał się przed skomentowaniem jej stroju do gry, chociaż
wszystko w jego głowie aż zahuczało na widok poszarpanych krawędzi szat i
zniszczeń widocznych na materiale.
- Wyglądasz jak chodzące nieszczęście… - zaczął ostrożnie
Blaise, ale widząc ponure spojrzenie dziewczyny, zamilkł szybko, strapiony. Nie
lubił denerwować Ginewry, wiedząc, że niełatwo ją później udobruchać. A to na
nim niestety spoczywał obowiązek pilnowania porządku i dobrych relacji w ich
grupie. Taka niepisana zasada, o którą się nie prosił, a która, bądź co bądź,
była bardzo wymagająca. Pozostała dwójka, zbyt zawzięta, aby zachowywać się przyzwoicie,
nie była skłonna ku poprawie paranteli.
Severus Snape poświęcił, we własnym pojęciu, aż dwie cenne minuty, aby wyłożyć uczniom nowe
zadanie. Uważał, że nie mają szans na jego wykonanie i z góry byli skazani na
porażkę, ale motywowała go ciekawość rezultatu ich działań i zdolności
logicznego myślenia. Bo, chociaż nigdy by się do tego nie przyznał, poprawa
wyników całej trójki była całkiem… zadowalająca.
Ginny zamknęła usta, gdy zorientowała się, że są otwarte, na
wieść o tym, co mają zrealizować. Spojrzała na Ślizgonów, aby przekonać się, że
są tak samo zszokowani jak ona. Przez chwilę całą trójką stali w nieznośnym
milczeniu, aż do chwili, gdy Zabini zauważył, że teraz dopiero mają kłopoty.
Malfoy zaczął wyrzucać z siebie przekleństwa, co trochę otrzeźwiło dziewczynę.
Postanowiła nie tracić wartościowego czasu treningu i
wybiegła natychmiast, rzucając na odchodne, że spotkają się później.
- To awykonalne - warknął Draco, opierając się o najbliższy
blat.
- To że zamierza się z nami spotkać czy ten eliksir? - Blaise zmarszczył brwi, lustrując
wzrokiem przyjaciela.
- No cóż, mam nadzieję, że spotkanie dojdzie do skutku. Byle
nie publicznie, byle jakoś sprawnie. Ale to zadanie? Jest absurdalne.
Zabini jedynie wzruszył ramionami, dochodząc do wniosku, że
zapowiadają się naprawdę ciekawe tygodnie – wypełnione co prawda złością
Malfoya, ale mimo wszystko zajmujące.
Przez następnych kilkanaście dni spotkali się aż cztery
razy, próbując znaleźć chociaż pierwszy krok, który mogliby wykonać. Poświęcili
mnóstwo czasu, przeglądając księgozbiór biblioteki i dyskutując na temat
zadania. Eliksir według instrukcji wykonać było łatwo, ale nie potrafili
zmierzyć się z tym, że owej instrukcji… nie było.
W czwartek Malfoy nie wytrzymał sytuacji i warcząc na każdego,
kogo spotkał, skierował się ku błoniom, ignorując umówione na ten dzień
spotkanie, zakładając, że nie wniesie ono nic nowego do sprawy. Znowu.
Po tym wszystkim Colinowi z trudem udało się zaciągnąć Ginny
do pracowni eliksirów następnego dnia. Lekcje tam były dla niej nadzwyczaj
okropne. Snape był wyjątkowo nieprzyjemny i z uporem krytykował każdy jej
najmniejszy krok. Sama nie wiedziała, co o tym sądzić, mając wrażenie, iż im
lepiej jej idzie, tym większe wzburzenie nauczyciela. Zastanawiała się nawet
czy nie powinna celowo zmarnować swojej mikstury, ale doszła do wniosku, że
ostatecznie byłby to dosyć ryzykowny krok.
Jak zwykle została po zajęciach, zmuszona wytłumaczyć się z
postępu ich pracy. Ginny nie miała za wiele na ten temat do powiedzenia – wszak
nawet jej nie zaczęli. Severus wykrzywił usta w złośliwym uśmiechu satysfakcji,
a jego słowa, wypowiedziane po raz kolejny, zniechęcały:
- Tego się mogłem spodziewać.
Ginny zacisnęła pięści tak, że paznokcie boleśnie wbiły się
jej w dłonie. Z całych sił musiała się przymusić, aby nie rzucić żadnej
złośliwej uwagi. Nie była taka głupia.
Ale postanowiła, że najwyższa pora, aby zrobić cokolwiek, choćby to miał być
najmniejszy krok na ich drodze do celu.
- Gdzie idziesz? – spytał dociekliwie Ron, gdy wieczorem
Ginny tylko podniosła się z fotela, na którym od kilku godzin odrabiała
Zielarstwo.
Dziewczyna westchnęła z rezygnacją, zastanawiając się nad uporem
swojego brata. W tym roku, jak nigdy, obrał sobie za cel pilnowanie jej.
Ron zmarszczył brwi na tę typową reakcję. Denerwowało go, że
Ginny, mimo iż prawie dorosła, spotyka się z zainteresowaniem ludzi ze szkoły.
Ludzi jego płci. Uważał, że musi się troszczyć o swoją siostrę niezależnie od
tego czy jej się to podoba, czy nie. Teraz bardziej niż wcześniej była narażona
na głupie decyzje, których może kiedyś żałować.
Nie zauważał przy tym, że był jedynie rok starszy: widział
tylko własną dojrzałość. Sądził, że Ginny wciąż jest tą małą dziewczynką, którą
pamiętał sprzed lat – przecież to on, Ron, tyle już doświadczył i wiedział, co
to życie. A przede wszystkim był tu jedynym z braci Weasley i poczuwał się do
odpowiedzialności.
Nowy Percy,
przemknęło mu przez myśl, pamiętając, jak nazwali go dla żartów bliźniacy.
Wyprostował plecy, machinalnie sięgając ręką do odznaki.
- Idę pracować nad projektem z eliksirów - mruknęła po
chwili Ginny niezadowolona, ale uwięziona pod oczekującym spojrzeniem swojego
brata.
- Znowu? Dlaczego po prostu nie skończycie tego projektu?
- Będę grzeczna – zadeklarowała przez zaciśnięte usta,
ignorując zadane pytania, a mając przy okazji ochotę rzucić w Rona jakimś
wyjątkowo paskudnym zaklęciem. Hermiona rzuciła jej współczujące spojrzenie,
próbując sprowadzić myśli chłopaka na inny tor.
Ginny szybko wymknęła się z Pokoju Wspólnego.
Wchodząc do laboratorium, nie spodziewała się, że Malfoy
znów nie zaszczyci ich swoją obecnością. Zmrużyła niebezpiecznie oczy, ale
Zabini podniósł ręce w obronnym geście:
- Nie mam nad nim kontroli, nie zmuszę go, aby tu był.
- To prawda – przytaknęła dziewczyna i rozluźniła napięte
mięśnie, nie chcąc wyżywać się na bogu ducha winnym Ślizgonie. – Więc co
robimy? Snape mnie męczy po każdej lekcji, już brak mi wymówek.
- Naprawdę? – parsknął Blaise. – My mamy całkowity spokój,
nawet nie poruszył z nami tego tematu.
Ginny uniosła jedną brew, chcąc rzucić kąśliwą uwagę, ale po
chwili zastanowienia wzruszyła jedynie ramionami.
Draco włóczył się bez celu po zamku z Crabbe’em i Goyle’em u
boku. Jak zwykle czekali na jego słowo, aby wykonać jakieś polecenie. Było to
męczące i nużące i po raz kolejny Malfoy docenił w duchu towarzystwo Zabiniego,
z którym można było przynajmniej porozmawiać na jakimś poziomie.
Gregory w tym samym czasie zastanawiał się, dlaczego Malfoy
właściwie nie poszedł na zajęcia wraz z Blaisem, ale nie śmiał o to zapytać.
Nigdy nie zadawał pytań, wiedział, że może się to źle skończyć.
- …i pewnie, dlatego robiłem tę listę składników, ergo
musimy mieć jakiś cel – obwieścił Zabini z dumą wypisaną na twarzy.
- Musimy mieć jakiś cel – przyklasnęła mu Ginny z widocznym
sceptyzmem. – To chyba tutaj pojawia się problem, nie sądzisz? Skąd mamy wziąć
ten cel?
- Pomyślmy przez chwilę. Na co nie ma eliks-
- Chyba sobie żartujesz! Wałkujemy to od dwóch tygodni...
- Nie przerywaj mi, to niegrzeczne. Na coś musi go nie być,
po prostu musi.
Obydwoje wytężyli umysły, po raz kolejny przerabiając to
samo. Obydwoje liczyli na swego rodzaju objawienie, które samo wepchnie im do
głowy jakiś błyskotliwy pomysł.
- Przeróbmy to jeszcze raz. Choroba, nastrój, rana, siła,
mądrość, miłość…
- Przestań – warknęła Ginny. – Boli mnie od tego głowa.
- Mnie też – przyznał niechętnie po chwili chłopak. – Może
odrobina świeżego powietrza?
- Chyba nam to nie zaszkodzi – westchnęła z rezygnacją
Weasley i zebrała się do wyjścia, przewracając oczami na widok ulgi malującej
się na twarzy Zabiniego.
Spacer był wyjątkowo dobrym pomysłem. Ramię w ramię Gryfonka
i Ślizgon bawili się nadzwyczaj dobrze, dzięki czemu wyrzucili z głowy
zmartwienie eliksirami. Blaise tylko raz poczuł skurcz strachu, gdy w oddali
zobaczył Draco w towarzystwie Crabbe’a i Goyle’a. Szybko odciągnął Ginny w
drugą stronę, przewidując jak ten widok by na nią podziałał.
Leniwie rozsiedli się na błoniach i to po prostu było to,
czego Weasley tak bardzo potrzebowała. Oboje zaczęli dyskutować na temat quidditcha,
sprzeczając się o ulubione drużyny oraz dobre zagrywki… I dopiero wtedy, gdy
byli w pełni rozluźnieni – a można się było tego spodziewać – genialna myśl przyszła
sama.
Euforia, jaka ją roznosiła tej nocy, była niewyobrażalna. Nie
pozwalała jej zasnąć, mimo że zajęta spisywaniem planu i opracowywaniem
składników. Do wieży wróciła mocno po granicznej godzinie. A przecież wykonali
zaledwie jeden krok, zaledwie niewielką cząstkę powierzonego im zadania.
Ale w końcu coś zrobili, w końcu mogli posunąć się naprzód.
Ginny uważała, że ich pomysł był wręcz wybitny i nie mogła uwierzyć, że podpowiedź mieli tuż pod nosem.
Nawet jeśli nic nie wskazywało na to, że uda im się poprowadzić projekt do
końca – to nie miało znaczenia; zapowiadało się coś naprawdę dużego i dziewczyna
poczuła absolutny przypływ zaangażowania.
Nie przewidziała jedynie, że już następnego dnia pogrąży się
w prawie-rozpaczy, klnąc na złośliwość losu i całkowity brak szczęścia.
Gdy z rana tylko usiadła przy stole, chcąc pożywić się
porządnym śniadaniem, poczuła na sobie świdrujący wzrok. Przeczucie jej nie
zawiodło, bo gdy tylko skierowała głowę w stronę Ślizgonów, zobaczyła kamienną
twarz Malfoy’a przypatrującą się jej z napięciem.
Szybko odwróciła spojrzenie i instynktownie uniosła brodę
wyżej, całkowicie ignorując chłopaka.
Głupia, pomyślał
szybko Draco, czując przypływ satysfakcji na myśl, że zaraz Ginny nie będzie
już taka zarozumiała. Bezwiednie spojrzał w górę, śledząc lot swojej sowy,
która płynnie, już wyuczenie, wylądowała przed dziewczyną.
Weasley widząc na kopercie pismo Ślizgona, zmrużyła oczy i
natychmiast upchnęła list do torby, jak gdyby samo trzymanie go w rękach to już
było dla niej za wiele.
Draco prychnął, nie przejmując się faktem, że zrobił to za
głośno, dzięki czemu Pansy od razu zalała go potokiem pytań, martwiąc się jego
samopoczuciem.
Ginny aż do popołudnia zerkała co jakiś czas do swoich
rzeczy, aby upewnić się, że zmięta korespondencja nadal tam jest. Niesamowicie
korciło ją, aby sprawdzić, co też Malfoy mógł od niej chcieć i kilka razy
złapała się na tym, że mimowolnie przeciąga palcami po papeterii.
Wzdrygnęła się szybko, gdy zrobiła to po raz kolejny,
zmierzając ku laboratorium. Prawie krzyknęła, gdy po wejściu do niego stanęła
twarzą twarz ze Ślizgonem. Przyłożyła rękę do piersi i oparła się o ścianę,
ledwo znosząc ironiczną minę chłopaka.
- Więc na czym stoimy w projekcie? – zapytał ten, bez
skrupułów, beznamiętnym tonem. Nie doczekał się odpowiedzi. Został za to
poczęstowany paskudnym spojrzeniem.
- Nie bądź taka zaskoczona. Gdybyś raczyła zajrzeć do tego
co ci napisałem, wiedziałabyś, że nie doczekasz się dzisiaj swojego ulubionego partnera – warknął po chwili,
z niewiadomych powodów zaciskając ręce w pięści. Miała ochotę potrząsnąć
dziewczyną; na widok Blaise’a nigdy nie reagowała taką pogardą.
Ginny szybko sięgnęła po kopertę.
Weasley,
Zabini trafił do
szpitala. Poturbował się na treningu – to nic poważnego, wyjdzie do końca
tygodnia.
W laboratorium o
osiemnastej.
D.
- O. – Usta dziewczyny
wyrażały bezgraniczne zaskoczenia.
No jasne, było za dobrze, pomyślała i skrzywiła się nieznacznie.
Nie zamierzała w nic wtajemniczać tego idioty. Kretyna. Pretensjonalnego,
obślizgłego, zielonego… Ślizgona. A on wciąż się uśmiechał – niesympatycznie,
prowokująco.
Ginny czuła mrożącą bezsilność, wiedząc, że nie jest
możliwym, aby Malfoy poniósł konsekwencję swojego wyrachowania. Nie miała
zamiaru skarżyć się na niego u Snape'a, chociaż przez chwilę przemknęło jej to
przez myśl. Ale to skończyłoby się to absolutną porażką. Wiedziała po prostu,
że to wszystko jest bardzo, ale to bardzo nie w porządku i wiedziała, że
chłopak wcale się tym nie przejmuje.
- Ignorowanie mnie nie rozwiąże problemu - warknął Draco, po
nieudolnych próbach uzyskania jakiejkolwiek odpowiedzi. Nie zamierzał się
płaszczyć przed tą dziewczyną i jeśli nie będzie chciała współpracować, to
trudno, ona sama poniesie największe konsekwencje porażki.
Ginewra po chwili, wciąż traktując go jak powietrze, zabrała
się do pracy, przy okazji emanując takim zapałem, że wyładowała złość na
ciętych przez siebie korzonkach. Większość z nich wylądowała z cichym plaskiem
na podłodze, ale dziewczyna zdawała się w ogóle tego nie zauważać, próbując
opanować trzęsące się z emocji ręce. W końcu poderwała głowę do góry, szybkim
zaklęciem zebrała osobiste rzeczy i wypadła z laboratorium, nie kłopocząc się z
zamykaniem drzwi, ani pożegnaniem.
Draco zmarszczył brwi, ewidentnie rozbawiony, ale nie
zamierzał przejmować się jej brakiem umiejętności panowania nad sobą. Rozsiadł
się w fotelu, doceniając, że ten się w sali pojawił i przestudiował notatki
Ginny, wykonane dziecięcymi bazgrołami, aczkolwiek porządne i dokładne. Oraz te
Blaise'a - operujące wokół skrótów myślowych i szybkich dopisków na marginesie.
Był pod wrażeniem, że jego
grupa zaszła tak daleko, a prace nad eliksirem wydawały się... trwające.
Zaskoczyła go pełna dokumentacja oraz dokładny opis działania mikstury. Nie
spodziewał się, że oni rzeczywiście coś tu osiągnęli i przez chwilę żałował, że
nie uczestniczył w tym etapie wraz z nimi. Szybko przegonił tę myśl, zastępując
ją świadomością, że przynajmniej nie musiał się przemęczać.
Ginny chcąc jak najmocniej dokuczyć Malfoyowi, zwróciła się
do jednej z najbardziej znienawidzonych przez niego osób. Był to krok pochopny,
ryzykowny i zuchwały.
Hermiona nie miała nic przeciwko, aby jej pomóc – wszak z
młodszą siostrą Rona zawsze chętnie dzieliła się wiedzą. Słyszała coś o tym, że
Blaise wylądował w szpitalu, a nie chciała zostawiać Weasleyówny samej sobie.
Nie wiedziała, że dziewczynie został jeszcze jeden, całkiem
sprawny partner.
W laboratorium rozpętało się piekło.
- To mój projekt - warknął Malfoy, zbyt wściekły, aby w
typowy dla siebie sposób, wykazać brak zaangażowania. Nikt bez jego zgody, a
tym bardziej wiedzy, nie będzie pozbawiać go pracy.
- Czyżby? Nie zauważyłam do tej pory, abyś się poczuwał do
wykazania jakiegokolwiek oddania sprawie, ale ja sobie bez ciebie poradzę
Malfoy, także możesz iść - dobitnie odpowiedziała Ginny, czując jak wszystko,
aż po same końcówki włosów, się w niej gotuje. Malfoy zauważył kolor na twarzy
dziewczyny i poczuł delikatny przepływ ekscytacji, że to on wywołał u niej tak
silne emocje. Zaraz jednak zmarszczył brwi, opamiętując się. Weasleyówna nic go
nie obchodzi, a wręcz przeciwnie: jest bardziej irytująca niż większość znanych
mu osób.
- Czy ty nie mogłabyś po prostu się zamknąć? – wysyczał
przez zęby, wkładając w tę czynność cały swój jad i złośliwość.
- Uważaj na to co mówisz, Malfoy – krzyknęła Hermiona z miną
tak święcie oburzoną, że chłopak miał pewność, iż była tylko o krok od
przeklęcia go.
- Och, bo obchodzi
mnie zdanie takiej brudnej szlamy jak ty... - rzucił szybko i już po chwili
zrozumiał jak wielki w skutkach błąd popełnił, zapominając, że nie ma przy nim
Crabbe’a i Goyle’a, a na dodatek ma do czynienia z dziewczynami.
Jeszcze nie widział Ginny tak wściekłej, aż do granic
możliwości - zauważył różdżkę w jej ręce, a wyjęła ją chyba szybciej niż to w
ogóle było możliwe. Jej twarz wyrażała taką pogardę, że Malfoy aż cofnął się o
krok, ale także sięgnął za pazuchę szaty. Nie był głupi i niezależnie od
sytuacji nie pozwoli się zaatakować, a przynajmniej nie bez rewanżu.
Hermiona, jako jedyna wykazując się rozsądkiem, stanęła
między nimi, próbując osłonić dziewczynę, jak gdyby nie pomyślała, że sama w
sobie stanowiła dla Draco lepszy cel ataku. Nie chciał, aby Wesley oberwała zaklęciem
i nie chciał nawet myśleć dlaczego.
Wiedział tylko, że musi im pokazać, kto tu jest lepszy. Kto
ma klasę i styl i społecznie stoi zdecydowanie wyżej niż one. Nawet, jeżeli
aktualnie nie miało to żadnego związku ze sprawą.