Obserwatorzy

Cytat

Nie mówię w tym samym języku, co ty.
Są pewne słowa, na które, wiem, nigdy się nie zdobędę.
I kiedy widzę, jak odpowiadasz mi uśmiechem,
W jakiś sposób,
Wiem dokładnie co masz na myśli.

Draco Malfoy/Ginny Weasley

wtorek, 9 maja 2017

Rozdział IX

3 komentarze:
Gdy kuszą fałszu prorocy
Odpowiedź trzeba im dać
Spójrz prosto w kłamliwe oczy
I krzyknij: Nie chcę was znać
Leszek Wójtowicz

- Gin, hej, Ginny!
Weasleyówna zatrzymała się gwałtownie, słysząc znajomy głos.
- Cześć, Dean – mruknęła, poprawiając torbę na swoim ramieniu. – Co słychać?
- Zastanawiałem się, czy nie mogłabyś mi pomóc z Quidditchem? Wiesz, jakieś dodatkowe treningi na przykład…
- Dean… - jęknęła Gryfonka. – Naprawdę z wielką chęcią bym to zrobiła, ale słowo daję, nie mam czasu. Ledwo mi go starcza na cokolwiek.
- Och. – Chłopak podrapał się po głowie i rozejrzał niepewnie. – No tak, rozumiem, jasne. Chyba poproszę Demelzę w takim razie.
- To dobry pomysł. – Ginny posłała Deanowi uśmiech, chociaż chłopak wcale nie wyglądał na zadowolonego. Dziewczyna zupełnie podzielała jego uczucie: ich spotkania i rozmowy były raczej niekomfortowe…

***

26 listopada
LABORATORIUM
17:45: Stała tam wściekle czerwona na twarzy, oddychała strasznie głośno i wiedziałem, że mnie nienawidzi. Chyba ją uraziłem tą odpowiedzią.
Cóż, ciekawym jest wzbudzać w kimś tak wiele emocji. Tak wielkie emocje.
Arystokracja wychowywana zostaje na innych zasadach. Gniew, warknięcia, dyscyplina.
Ale taka gama uczuć? To by nie przeszło…
Biorąc pod uwagę fakt, ile spędziliśmy już wspólnych wieczorów (cztery, a czasem nawet WIĘCEJ w tygodniu), powinna się w końcu nauczyć trzymać swoje szaleństwo na wodzy.
Jednak chyba nie jest tak bystra, za jaką się najwidoczniej uważa.

- No cóż, ja na pewno nie mogę tutaj zostać – zaczął Zabini, odsuwając się pod ścianę, gdy zobaczył wściekłe spojrzenie skierowane ku niemu. - Zginął mąż mojej matki, nie mogę jej zostawić samej na święta.
- Och, wygodne – warknął Malfoy. – Znałeś chociaż jego imię?
Blaise nie odpowiedział, wzruszył jedynie ramionami.
- Ja też muszę wracać – mruknęła Ginny, bez mrugnięcia okiem przyjmując na siebie wściekłość Malfoy’a.
- Czyżby? Masz chociaż jakiś sensowny powód?
- To święta, muszę je spędzić z rodziną.
- To dosyć samolubne, gdzie się podziała twoja gryfońska postawa?
- Malfoy, naprawdę muszę. Daj mi spokój – warknęła dziewczyna, nie dopuszczając do siebie kołatającej się w głowie myśli, że chce zobaczyć cały klan Weasleyów, zanim wojna zacznie się naprawdę i…
- Odpuść sobie te sentymentalne gierki, nie rusza mnie to.
- Kretyn – sapnęła Ginny, zakładając ręce na piersi. – Wracam do domu na przerwę świąteczną czy ci się to podoba, czy nie…
- Do cholery, Weasley, jesteś najbardziej irytującą osobą, jaką znam – a konkurujesz ze swoim bratem i resztą idiotów.
- Tak? Myślałam, że zaczynamy się dogadywać… - rzuciła Gryfonka, zupełnie niezgodnie z tym, co rzeczywiście myślała.
- To nawet nigdy nie było opcją – odparł sucho, a Ginny rzuciła w niego swoim podręcznikiem.

26 listopada 1998
Wiem, dojrzałe.

- Koniec, stop, przestańcie natychmiast! – wybuchnął nagle Blaise, dzięki czemu dwójka jego współpartnerów zamilka natychmiast zaskoczona. Zabini od samego rana był nie w humorze. – Idziemy na spacer – zarządził po chwili chłopak.
- Idziemy… co? Na głowę upadłeś? – warknął Malfoy, przyszpilając przyjaciela wzrokiem.
- Spacer zawsze działa. Malfoy, możesz tu zostać, jeśli chcesz, nikt nie będzie miał pretensji – wymamrotała Ginny, biorąc głęboki wdech, aby się uspokoić.
- Jesteście siebie warci, naprawdę – rzekł Draco, ale w tym samym czasie zaczął pakować swoje rzeczy do torby.
Całą trójką wyszli z lochów, kierując się z stronę błoni.
Wychodząc z zamku, zobaczyli w oddali Pansy z koleżankami. Blaise pomachał im bez entuzjazmu, Ginny udawała, że nic nie widzi, a Malfoy pomyślał, że czeka go zapewne wieczorem naprawdę długa rozmowa.
- I jak, teraz już waszym zdaniem problem jest rozwiązany? Spacer pomógł? – zapytał z przekąsem Draco, nie kryjąc swojej irytacji.
- Spokojnie. Bez afer, ja was proszę.
Po kolejnych piętnastu minutach ciszy, cała trójka była zaskoczona tym, jak łatwo się idzie wspólnie, gdy nie trzeba rozmawiać.
Milczenie po jakimś czasie przerwał Blaise, wypowiadając ostrożnie słowa:
- Chcecie wiedzieć, co ja myślę? Idźcie, moi drodzy, na kompromis. Tak, Wrażliwa, nie patrz tak na mnie. Mówię całkowicie poważnie,
Ginny się skrzywiła, a Malfoy przewrócił oczami, po czym zapytał:
- Czyli co to twoim zdaniem oznacza?
- Hm. Zostańcie razem. Co dwie głowy to nie jedna, nie? A przynajmniej żadne z was nie będzie poszkodowane.
- To jakiś żart – jęknęła głucho Ginny. – Jak ty nic nie rozumiesz. Wtedy oboje będziemy poszkodowani, szalony człowieku.
- Wesołe z nas towarzystwo, bo właśnie nadchodzi kolejny żart – dopowiedział Malfoy, ale Weasley nic z tego nie zrozumiała. A potem podniosła głowę i żołądek pojechał jej do gardła. Przyśpieszyła kroku, wpychając się przed Blaise’a, mając nadzieję, że zostanie potraktowana, jako samotnie szwędająca się osoba, ale widząc zaskoczenie na twarzach Harry’ego i Rona, wiedziała już, że nic z tego nie wyszło i że to nie będzie dobre spotkanie.
- Ginny, co ty wyprawiasz? – sarknął jej brat, gdy obaj Gryfoni zatrzymali się na chwilę, by zaraz wyrównać swoje kroki z nadchodzącą trójką.
- Spaceruję, Ronaldzie – westchnęła i usłyszała jak Malfoy parsknął śmiechem, wcale nie subtelnie.
- Jasne. Dlaczego?
- Bo krzyczenie na siebie w wciąż tym samym pomieszczeniu może się zrobić trochę monotonne, okej? Czasami warto urozmaicić sobie furiackie kłótnie.
Przez twarz Harry’ego przebiegł lekki uśmiech.
- A tak naprawdę? Co przede mną ukrywasz? – ponowił podejrzliwie Ron.
Malfoy zaczął coś tłumaczyć, mając dosyć narzucającego się Gryfona, ale gwałtownie zamilkł, aby wypowiedzieć katastrofalne w skutkach zdanie, które właśnie przyszło mu do głowy.

26 listopada 1998
- Omawiamy właśnie z twoją uroczą siostrą nasze wspólne plany na przerwę świąteczną – westchnął, a chwilę potem wpadł na mnie Zabini, tak gwałtownie się zatrzymałam.
Poważnie.

- Nie tak bym to nazwała – rzuciła Ginny szybko w stronę Harry’ego, który spojrzał na nią sceptycznie. – Któreś z nas musi tu zostać na święta. Ale to nie są żadne wspólne plany. Zostać musi jedno z nas.
- Ty… ty… zidiociały… - zaczął Ron, zbyt wściekły, aby wydusić więcej.
- Żałosne – mruknął Malfoy, uśmiechając się złośliwie.
- Zabierz go stąd, proszę – Ginny szepnęła gorączkowo, znów do Harry’ego, w międzyczasie stając na drodze Ronowi. – Przyjdę niedługo do Wieży i wszystko wam wytłumaczę, w porządku?
Dziewczyna właściwie nie zostawiła mu wyboru. Pchnęła delikatnie swojego brata i rzuciła Harry’emu tak znaczące spojrzenie, że w końcu zrozumiał i pociągnął chłopaka za ramię. Obaj wycofali się powoli, zawracając w stronę Wspólnego Pokoju Gryffindoru.
Ginny odwróciła się do Ślizgonów.
- Uroczą siostrą? Czy to jest tego warte, Malfoy? Naprawdę? – zapytała znużona, nawet nie mając siły porządnie się wściec.
- Och, doprowadzenie tego kretyna do szału? To jest warte wszystkiego – odparł chłopak z pełną swobodą.
- Jesteś głupim, egoistycznym kretynem.
Draco wydawał się być zbyt rozbawiony, aby się przejąć.

26 listopada
KORYTARZ
18:13: Byłem trochę zawiedzony. Wkurzyć jednego Weasleya, gdy mogło się wkurzyć dwóch… No cóż, liczyłem na coś bardziej spektakularnego.
Przyjrzałem się Weasleyównie dokładnie, ponieważ coś mi nie pasowało. Wesołe ogniki zamigotały w jej oczach, gdy powiedziała najbardziej przesłodzonym głosem, jaki było dane mi słyszeć:
- Więc w porządku, Draco. Liczę na to, że nie zepsujesz naszych planów i wpiszesz się na listę osób zostających w Zamku, abyśmy mogli wspólnie realizować naszą misję.
Poszła sobie. Cwana bestia.

***

Ginny weszła przez portret Grubej Damy, czując się bardzo, bardzo zmęczona. Natychmiast doskoczył do niej Ron, ale tylko go wyminęła, siadając na podłodze przy kominku, gdzie czekali już jego przyjaciele.
- Jak łatwo was sprowokować – westchnęła, odchylając głowę do tyłu i opierając się o fotel Harry’ego.
- Ginny, co się dzieje? – zapytała Hermiona, wzrokiem uciszając Weasleya, który już chciał otwierać usta.
- Nic, kompletnie nic. Poszliśmy… się przejść, aby odetchnąć. I naprawdę omawialiśmy przerwę świąteczną, ale nie w kontekście wspólnych planów, tylko ustalenia kto ma tutaj zostać. Bo któreś z nas musi.
- Rodzice nie będą zadowoleni, jeżeli nie wrócisz do domu – postraszył Ron natychmiast, karykaturalnie zmieniając swój ton i próbując mu nadać odcień groźby.
- Ale ja chcę wrócić! – niemalże krzyknęła dziewczyna, unosząc ręce do góry. – Chcę, chcę, chcę, w porządku? Ale nie wiem jak to się skończy, nic nie mogę obiecać.
- Ron, daj już spokój – westchnęła Hermiona, patrząc na chłopaka z politowaniem.
- Ron, czy jesteś w stanie mi zaufać? – zapytała Ginny mocnym głosem, wstając i kładąc mu ręce na ramiona.
- Nie jestem w stanie zaufać im – wymamrotał chłopak, wzdychając ciężko.
- Poradzę sobie z tym, naprawdę. Jak tak będą wyglądały nasze zajęcia, zobaczysz mnie jeszcze z nimi nie raz. Naprawdę. Spędzam w laboratorium większość wieczorów i sama wiem najlepiej jakie to męczące. Ale nie mam wyboru. I to nie oznacza, że za każdym razem, gdy się tylko miniecie musimy zapobiegać jakiejś katastrofie, bo was wszystkich rozsadza testosteron. Po prostu sobie odpuść, okej?
- Gin…
- Ron, proszę – wyjęczała dziewczyna błagalnym głosem. – Proszę, proszę, proszę.
- W porządku – powiedział w końcu chłopak, po dłuższej chwili. - Ale, jeżeli cokolwiek będzie nie tak…
- … to natychmiast się do ciebie zwrócę, wiem.
Ron zacisnął usta w wąską linię, co zazwyczaj było domeną Hermiony, ale nie powiedział nic więcej.
Ostatecznie Ginny doszła do wniosku, że nie było tak źle. Poczuła ulgę i uśmiechnięta skierowała się ku dormitorium.
Pozwoliła sobie zrzucić wszystkie rzeczy z łóżka – w tym znoszone szaty, zapisane skrawki pergaminów i pracę domową z Transmutacji - na podłogę i rozłożyła się wygodnie na materacu, głowę zsuwając poza jego obszar, aby delikatnie zwisała w dół.
Westchnęła zadowolona, napawając się chwilą spokoju i przymknęła oczy.

***

Blaise chodził w tę i z powrotem po Sowiarni, nie potrafiąc podjąć ostatecznej decyzji. To, co wczoraj zobaczył wytrąciło go z równowagi i z trudem mógł się dzisiaj na czymkolwiek skupić.
I jeszcze te wieczne problemy Ginny i Draco.
Ślizgon westchnął głęboko i po raz kolejny uświadomił sobie, jak dobrze zrobił, wymigując się z opieki nad eliksirem podczas świąt. Teraz naprawdę musiał wrócić do domu.
Nerwowo rozwinął skrawek pergaminu, znowu przejeżdżając wzrokiem po własnym piśmie:

ktrop frmhp wcgxo jlxc

W jaki sposób to mogło znaczyć cokolwiek?
Blaise nie był głupi. Bez problemu zorientował się, że ma do czynienia z szyfrem. Pytanie pozostawało: z jakim? Może chodzi o czytanie wstecz? Albo odpowiednie przestawienie liter?
Chłopak pokręcił głową i powoli przepisał słowa na nowym pergaminie. Na razie postanowił nie opisywać matce co dokładnie wczoraj widział. Ich listy zapewne mogły być sprawdzane, lepiej było nie ryzykować.
Mimowolnie wzdrygnął się, gdy w głowie zaczął odtwarzać scenę z Wieży Zegarowej. Nawet nie wiedział, ile już czasu spędził w Sowiarni – prawie podskoczył, gdy usłyszał szczęk otwieranych drzwi.
- Po prostu uważam, że to może mieć jakieś znaczenie…
- Wałkowaliśmy to już tyle razu. Tu musi chodzić o coś innego.
Doszedł do niego dźwięk rozmowy i natychmiast rozpoznał te głosy. Niespokojnie zaadresował kopertę i najgłośniej jak mógł przywołał swoją sowę. Natychmiast nastała pełna napięcia cisza, a chwilę później Gryfoni pojawili się na tym samym poziomie co on.
Usłyszał jak Weasley głośno wciągnął powietrze, ale wyminął jego, Pottera i Granger bez słowa.
Postanowił udać się do biblioteki.

***

29 listopada
DORMITORIUM
13:45: Przez to głupie gadanie Weasley sam trochę czuję się nieswojo, wiedząc, że Snape dzisiaj do nas przyjdzie. Jeżeli rzeczywiście nie lubi jej tak, jak to opisywała, możemy mieć kłopoty.

- Zabije nas, słowo daję – jęknęła Ginny żałośnie.
- Jasne, że nas zabije. Będziecie ciągle się sprzeczać, a to go wyprowadzi z równowagi – warknął Blaise.
Ginny doszła do wniosku, że chłopak ostatnimi czasy chodził raczej spięty i złościł się z byle powodu.
- Nie… będziemy się sprzeczać. Nie jesteśmy idiotami – oznajmił Draco w odpowiedzi, przeszywając przyjaciela wzrokiem.
- Och tak? A robicie tutaj cokolwiek innego? Może pracujecie? Może dyskutujecie o tym, co będzie lepsze dla eliksiru? Może po prostu miło mija wam czas? I może są to najzwyczajniej w świecie konstruktywnie spędzone godziny? – Jego głos ociekał jadem i Ginny doszła do wniosku, że wreszcie odnalazła w Zabinim Ślizgona.
Malfoy z hukiem oparł się rękami o stół, a Ginny aż poskoczyła przestraszona i cofnęła się o krok, praktycznie wpadając na ścianę. Może i ostatnimi czasy spędzała ze Ślizgonem dużo czasu, ale chyba nigdy nie zdarzyło jej się widzieć go takiego rozjuszonego.
- Spieprzaj Zabini, jak masz jakiś problem to idź wyżywać się na kimś innym – prychnął Draco coraz bardziej niezadowolony.
Ślizgoni przez kilka długich chwil sztyletowali się spojrzeniami, a Ginny nie miała odwagi przerywać im tej niemej kłótni. Bez słów wymieniali argumenty, aż nagle wyraz twarzy Blaise’a zmienił się na niebywałe zmęczenie.
- Po prostu się zachowujcie – mruknął, nie zamierzając przepraszać za wcześniejszy napad agresji. – Mam dość waszych kłótni.
A Malfoy postanowił zachowywać się tak poprawnie, jak nigdy przedtem.

- Czy mogłabyś mi podać notatki?
- Proszę bardzo.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. A czy ty, Draco, byłbyś tak miły i dorzucił tutaj trochę żabiego skrzeku?
- Z największą przyjemnością, właśnie miałem to zrobić.
- Cudownie.
Widzi Pani? Tak było cały czas.
Snape był tym tak rozproszony, że nawet do niczego się nie przyczepił. Przynajmniej nie tak bardzo jak zawsze. Kilka złośliwych uwag, skierowanych w moją stronę? Błagam, Severusie, dla mnie to jak chleb powszedni.
Zabini za to ledwo powstrzymywał się od śmiechu – humor ewidentnie mu się poprawił i nawet musiał udać napad kaszlu i wypaść na korytarz.
A i tak pojedyncze chichoty wyrywały mu się z ust. Miałam ochotę go walnąć.

***

Ginny postanowiła sobie odpuścić tego dnia dalsze zajęcia. Ta wizyta i tak kosztowała ją wiele nerwów, mimo całkiem satysfakcjonującego efektu. Bez żadnych więc skrupułów skierowała się do Wielkiej Sali, aby chociaż raz zjeść kolację o cywilizowanej porze.
Malfoy na odchodnym rzucił tylko, że jutro się spóźni, bo ma trening, co przypomniało jej o pewnej rzeczy…
Mecz Quidditcha. Niezależnie od tego kto wygra, a kto nie… wszystko runie. Będą się nienawidzić jeszcze bardziej.
Cholera.
Ginny przemknęło przez myśl, że prawie zabiła Marcusa Diggle, wpadając na niego, zbyt zamyślona, aby poświęcić uwagę rozglądaniu się po korytarzu.
- Przepraszam – jęknęła, rozcierając sobie rękę, ale doszła do wniosku, że on chyba odniósł większe obrażenia, bo wylądował na ziemi.
- Uch, nie rób tego więcej – mruknął, łapiąc się za parapet, aby wstać.
- Hm, nie zamierzam.
- Cieszy mnie to, nie ukrywam – zamilkł na chwilę, aby doprowadzić się do porządku, po czym poruszył najbardziej neutralny temat, jaki wpadł mu do głowy: - Zrobiłaś już to wypracowanie z Zaklęć? Ja się nad nim męczę od kilku dni.
- Jasne, mogę ci podrzucić, jeżeli chcesz poszukać inspiracji.
Marcus roześmiał się:
- Zawsze gotowa do pomocy, wybawicielka Ginny. Byłoby wspaniale.
Ginny też zachichotała.
Sześć lat w tym samym domu, a on tak mało mnie zna. To smutne.
- Gdzie idziesz?
- Na kolację.
- To ty jednak jadasz? – Chłopakowi naprawdę rozszerzyły się oczy ze zdziwienia, a dziewczyna aż przystanąć.
- Codziennie, nawet trzy razy? Przepraszam, a czy to jest coś nietypowego? Nasz gatunek musi się odżywiać, wiesz…
Jego twarz praktycznie rozświetlił uśmiech.
Niepokojące.
- Właśnie wygrałem galeona, super.
Że co?
- O czym ty, do diabła, mówisz?
Chłopak nagle zrobił się speszony i wzruszył nerwowo ramionami.
- No nie bywasz na posiłkach. Praktycznie wcale. Inni sądzą, że jesteś na diecie, ale ja tam uważam, że jesteś na to zbyt rozsądna.
Hm. Okej. Ciekawe.
Głupie.
- To przecież te eliksiry! – Prawie krzyknęła, ale Marcus nie wyglądał, jakby cokolwiek zrozumiał. - Mam, em, projekt? Projekt, tak. Na eliksiry. Takie dodatkowe zadania. Zazwyczaj zajmuje się nimi wieczorami, więc wiesz, przychodzę na kolację jak już wszyscy się rozejdą.
Jego twarz przybrała nagle pełne zrozumienie.
- No tak, pamiętam, Snape o coś cię tam męczył. Nie sądziłem, że to nadal trwa.
- Chyba nie tylko ty, Marcusie. To urocze, że moi szkolni koledzy siedzą sobie i plotkują o moich zwyczajach żywieniowych.
- Ale chyba nie jesteś zła, prawda? – zapytał szybko, niemal przestraszony.
- Nie, skąd. – Ginny zaśmiała się, wzruszając ramionami. – Miło mi, że mogłam przyczynić się do twojego zarobku.

***

1 grudnia
NA KORYTARZU, W DRODZE DO SZALEŃSTWA
08:00: Barnabo, McGonagall jest szalona. Mam nadzieję, że to nie jest żadna Pani przyjaciółka.
Chociaż jeżeli tak, to mam pewną radę: proszę natychmiast zerwać tę znajomość.
Dała mi i Blaise’owi szlaban… Za rozmowę na lekcji, doprawdy…
Był tak męczący, że nawet ja nie byłem wstanie zmusić Zabiniego do tego, aby wstał z rana. Ale okazuje się, że ktoś musi być odpowiedzialny i dorzucić do naszego eliksiru liście mandragory.

Draco wszedł do laboratorium, rzucając jakąś złośliwą uwagę do Ginny, która siedziała w fotelu, ale dziewczyna w ogóle nie zareagowała.
Chłopak przystanął na chwilę, marszcząc brwi, a ta w milczeniu podała mu swój egzemplarz Proroka Codziennego.
Gdy skończył czytać artykuł dotyczący nowych morderstw, nie wiedział co ma powiedzieć… Widząc jej bladą twarz i zacięta minę, miał ochotę rzucić coś pokrzepiającego.
Ale to byłoby niestosowne.
Niepoprawne.
Nie na miejscu.
Stali po dwóch stronach barykady i nic co by rzekł, by tego nie zmieniło.

1 grudnia
LABORATORIUM
17:32: Merlinie…

- W najbliższą sobotę mecz, co? – zagadnął, czując się jak idiota.
- Yhym – przytaknęła dziewczyna, ale wzrok wciąż miała nieobecny.
Draco wycofał się z sali, nie chcąc się mierzyć z takimi emocjami i mając nadzieję, że w swoim zdołowaniu Wesleyówna nie zapomniała o liściach mandragory, które miała dzisiejszego ranka dorzucić do eliksiru.

***

1 grudnia
POKÓJ WSPÓLNY
20:00: Dyżur, dyżur, dyżur… Cholerne obowiązki.

 Pansy stukała niecierpliwie nogą, czekając przy wyjściu z Pokoju Wspólnego Ślizgonów.
- Idziemy? – usłyszała za sobą głos, który automatycznie sprawiał, że na jej ustach pojawiał się wyjątkowy uśmiech.
Zaraz jednak zbladł.
Nie mam dzisiaj na to siły, pomyślała i ruszyła na korytarz.

- Jesteś niebywale cicha – mruknął Draco, nawet nie odwracając ku niej głowy.
- Tak – potwierdziła dziewczyna, nie sądząc, aby mogła dodać coś więcej.
- Co się stało?
- Nic. Naprawdę nic.
Pansy oparła się o ścianę, przyciskając policzek do zimnego kamienia.
- Słabo ci? Zamierzasz mdleć?
- Och, zamknij się.
- Stara, dobra Pansy – mruknął Draco, naciskając ramiona dziewczyny, aby zmusić ją do pozycji siedzącej. Po kilku minut, gdy Parkinson nie dawała znaku życia, Malfoy usiadł obok niej. Jej głowa oparła się o jego ramię.
- Zapytam jeszcze raz. Co się stało?
- Te wszystkie ataki. Ta presja. To szaleństwo – szepnęła w odpowiedzi i nie dodała nic więcej.
- Rozumiem – mruknął chłopak, chociaż wcale nie rozumiał. Zastanawiał się, co go tak pokarało, że już drugi raz dzisiejszego dnia miał przyjemność natknąć się na dziewczynę w depresyjnym nastroju.
Kolejne dziesięć minut zajęło Ślizgonce odzyskanie rezonu. Po tym czasie wstała jak gdyby nigdy nic, wyprostowała szatę i ruszyła przed siebie.
- Więc o co ci ostatnio chodzi? – zapytała po chwili już swoim normalnym głosem.
- Mi? – Draco był ewidentnie zdezorientowany.
- Jakieś dziwne spojrzenia, aluzje, uwagi…
- Nie wiem. – Chłopak wzruszył ramionami. – Chyba sobie przypomniałem, dlaczego się przyjaźniliśmy…
- Dlaczego?
- Bo byłaś sobą.
Kolejne wzruszenie ramion.
- Merlinie, Malfoy. Dobrze wiesz, czego ode mnie oczekują. Jaką mam rolę. Do tej pory grałeś w to ze mną.
- Już nie chcę grać – powiedział chłopak i dopiero wtedy uświadomił sobie, że naprawdę tak jest. – Chcę ciebie. Taką, jaką byłaś kiedyś. Nie chcę tej dziwnej Pansy. Irytującej, słodkiej i rozkosznej.
- Urażasz mnie właśnie.
- I co z tego? Kiedyś byś się tym nie przejęła.
- Tak, to prawda. - Dziewczyna zamilkła na chwilę. - Ale jak mam grać i nie grać, kiedy chodzi o ciebie? Nie potrafię.
- Ta, może być ciężko. Coś wymyślimy.
- Ta.

***

Ginny niechętnie poświęciła dzisiejszy wolny wieczór na posprzątanie swojej części dormitorium. Ze zrezygnowaniem rozejrzała się dookoła pomieszczenia, pocieszając się faktem, że nie jest tutaj jedyną bałaganiarą.
- Co za syf… - mruknęła i z duszą na ramieniu zaczęła składać walające się po kątach ubrania. Jeszcze przez chwilę rozważała wszelkie za i przeciw, ale koniec końców, doszła do wniosku, że lepszego dnia nie będzie.
Nie codziennie to dormitorium jest puste, a jej współlokatorki zajęte. Zdecydowanie musiała wykorzystać moment.

Piętnaście minut później Ginny przewróciła oczami, zauważając, że nieporządek właściwie wcale się nie zmniejszył. Jednym ruchem zgarnęła wszystko z łóżka i usiadła na podłodze, aby posegregować papiery.
Wyjęła spomiędzy nich pióro i odłożyła na szafkę nocną, z niezadowoleniem stwierdzając, że zachlapało ono jej niedokończone wypracowanie z eliksirów.
Sięgnęła po list od rodziców, obiecując samej sobie, że w końcu na niego odpisze, a następnie po plan lekcji, który teraz znała już na pamięć.
Na kolana wypadł jej kawałek pergaminu, który na pewno nie należał do niej. Powoli przeczytała słowo „elektorat”, wypisane starannym pismem i wzruszyła ramionami, zastanawiając się czy skrawek jest Amelii albo Jackie i czy może pozwolić sobie na wyrzucenie go. W końcu odłożyła go na szafkę nocną i ze znużeniem wróciła do porządków.

Pięć minut przed kolacją z satysfakcją stwierdziła, że zadanie zostało właściwie wykonane i bez poczucia winy wrzuciła do kufra resztę rzeczy, które zagracały jej dormitorium.
Zadowolona udała się do Wielkiej Sali.

***

Dwa dni do wpisywania się na listę osób pozostających w zamku na ferie.
Pięć dni do meczu.
Dwa tygodnie do Hogsmeade.
Dwadzieścia dni do przerwy świątecznej.

2 grudnia 1998
Będzie wesoło.

2 grudnia
ELIKSIRY
13:44: To będzie ciekawy miesiąc, doprawdy.

***

Ginny bez żadnych skrupułów obserwowała, jak domownicy Gryffindoru umieszczają swoje nazwiska na pergaminie przyniesionym przez profesor McGonagall i nawet nie zbliżyła się do tablicy ogłoszeń, aby w przypływie głupoty nie dopisać się na świąteczną listę uczniów niewyjeżdżających na święta.


piątek, 7 kwietnia 2017

Rozdział VIII

2 komentarze:
Są także dwa słowa-klucze
I każdy dobrze to wie
Jak trudno przed nimi uciec
Wybieraj: tak albo nie
Leszek Wójtowicz


Szanowna poprawna oraz niepotrzebnie zaniepokojona Pani Ginewro,
Serdecznie dziękuję za przesłany list.

W związku z koniecznością zapoznania się z Pani portretem, a w tym z Pani przeszłością, pragnę poinformować, że jak najbardziej rozumiem Pani rozterki.
Dlatego też uważam, że zaproponowała Pani bardzo rozsądną alternatywę – proszę po prostu pisać do mnie listy. Ta forma zupełnie mi opowiada.
Zwłaszcza biorąc po uwagę wypadek z dziennikiem. Przykro mi, że spłonął.

Podpowiem na czym warto się w najbliższych tygodniach skupić. Może Pani po prostu w dowolny sposób odpowiedzieć sobie (a przy okazji, także mi) na poniższe pytania:

·        Co mnie ostatnio zdenerwowało? I jak sądzę – dlaczego?
·        Co mnie ostatnio ucieszyło? I jak sądzę – dlaczego?
·        Jakie mam podejście do zajęć, na które uczęszczam?
·        Jakie mam podejście do innych, istotnych dla mnie kwestii?
·        Czy – biorąc pod uwagę całokształt powyższych spraw – jestem z siebie zadowolona?

Niestety nie mogę zdradzić kim jestem, ale pozdrawiam,
Pani prywatna Analizatorka.

Ginny odniosła wrażenie, że nie ona jedyna jest tutaj szalona i nie mogła dociec, jak ta kobieta może mieć prawo do psychologicznego analizowania jej osobowości, skoro ewidentnie z nią samą jest coś nie tak?
Już prawie wszystko się układało – Blaise wrócił do żywych, eliksir się tworzył, było całkiem elegancko – a ta Analizatorka wyskakuje z czymś takim?
Oczekiwanie od niej, że będzie uczęszczała na wszystkie lekcje, odrabiała zadania domowe, uczestniczyła w zajęciach dodatkowych oraz treningach Quidditcha, a do tego jeszcze prowadziła zapiski swoich uczuć, aż nie mieściło jej się w głowie!
Już nie chodziło nawet o to, że praktycznie nie miała, kiedy spać. Ale to zadanie? Nie, po prostu… nie.

- Jak tam Ginny twój dziennik? – zapytał tego samego dnia Malfoy, gdy tylko dziewczyna znalazła się w laboratorium.
Jej imię z jego ust. Nienawidziła, gdy to robił. Brzmiało to zawsze tak obraźliwie.
Blaise zmarszczył brwi z dezaprobatą, już otwierając buzię, aby uciszyć przyjaciela, ale Gryfkonka go ubiegła, odpowiadając spokojnie:
- Wybitnie, dziękuję. Mam nadzieję, że twój wyszedł równie doskonale. Choć pewnie wnioski będą przykre i czym prędzej wyniosą cię stąd w białym kaftanie.
- I po co ta złośliwość? – mruknął Draco, wzruszając ramionami, a Ginny prychnęła oburzona.
- Zabieramy się do pracy, wiecie? – rzekł z całą mocą Zabini, nie mając zamiaru słuchać tych słownych przepychanek. Skrzyżował ręce na piersi, czując się jak jedyna dorosła osoba w tym pomieszczeniu i czekał na jakiś sprzeciw. Na szczęście żadne z nich go nie wyraziło.
Odkąd wyszedł ze szpitala i pracowali ze sobą w trójkę, można powiedzieć, że spędzone tu godziny były… poprawne. Ale ileż oni poświęcali czasu i energii na te wszystkie przytyki. Blaise sądził, że mogli zupełnie inaczej wykorzystać ten czas, a pewnie ich postępy byłyby znacznie większe.

17 listopada 1997
Szanowna Wymuszająca-Opis-Emocji-Analizatorko,
Ginewra.

14:52: Będą to luźne notatki, broń Merlinie dziennik. I robię to tylko z przymusu, tu musi być jasność.
Uważam, że pytania te są bez sensu, aczkolwiek postaram się na nie odpowiedzieć. Z jakiegoś durnego powodu, ojciec chcę, abym brał udział w tej całej farsie.
Co mnie ostatnio zdenerwowało? Raczej kto, rzekłbym. Weasley potrafi być taka irytująca, słowo daję.
Dlaczego? A kto ją tam wie? Jest narwana i dziwna, to może być powód. No i te włosy. Co z nimi jest nie tak?
D.

***

Gdy Ginny kierowała się na trening następnego dnia, zrównał się z nią Harry, hamując gwałtownie i niemalże wytrącając jej miotłę z rąk.
- Spokojnie, kapitanie – zaśmiała się. – Nie zaczniemy bez ciebie.
Chłopak także się zaśmiał, ale kryła się za tym odrobina troski. Przez chwilę przypatrywał się uważnie dziewczynie, ale w końcu chyba poczuł się usatysfakcjonowany tym, co zobaczył, bo nieznacznie rozluźnił ramiona.
- Jak tam twoje zadanie? – zapytał ostrożnie. – No wiesz, to z Zaklęć.
- Harry – jęknęła dziewczyna. – Nazywajmy rzeczy po imieniu. Moje zadanie ma się dobrze, ale nie zamierzam prowadzić dziennika, wiesz?
- Nie? – chłopak zmarszczył brwi. – Ale coś wrzucałaś do szuflady, prawda? Widziałem to.
- Napisałam list. – Ginny zachichotała. – Wyjaśniający, że nie, dziękuję, postoję.
- I myślisz, że to przejdzie? – zapytał Harry z powątpieniem.
- Chyba, choć to czyste wariactwo już przeszło. Ta cała tajemnicza osoba twierdzi, że nic nie stoi na przeszkodzie i spokojnie mogę jej pisać listy. Szaleństwo, prawda?
Harry przytaknął, ale większego entuzjazmu. Przez chwilę szli w milczeniu, oboje najwyraźniej zatraceni w swoich własnych myślach, dopóki Ron nie wepchnął się pomiędzy nich zdyszany:
- Myślałem już, że nie zdążę. Taktyka i logiczne myślenie, głupie zajęcia – mruknął rozdrażniony i jeszcze przez chwilę mówił sam do siebie pod nosem. W końcu westchnął ciężko.
- Skupmy się teraz na grze, proszę – oznajmił Harry, próbując naprowadzić przyjaciela na poprawny tor myślowy. – Musimy rozpocząć ten sezon wygraną – dodał ponuro, patrząc na siedzących nieopodal na błoniach Ślizgonów.
Blaise podniósł swoje spojrzenie, ale cała reszta ostentacyjnie ich zignorowała.
- Taa – przytaknął Ron, trochę bledszy niż przed kilkoma chwilami.
Ginny właśnie tego się obawiała – wszak wszyscy znali jego słabe nerwy. Na treningach mógł być najlepszy i dawać z siebie wszystko, ale już podczas meczu… bywało gorzej.
- Euan Abercrombie naprawdę nieźle się spisuje, nie sądzicie? – spytała szybko, aby zająć czymś myśli brata.
- Jestem zaskoczony, że w zeszłym roku nie trafił do drużyny, jest o niebo lepszy niż Ritchie – odpowiedział Ron od razu żywiej, rad, że może skupić się na czymś bardziej konkretnym.
- Leżał w Skrzydle Szpitalnym, nie załapał się na eliminacje – wyjaśnił Harry. – Ale to prawda, nie spodziewałem się po nim tak dobrej gry, wyglądał z początku raczej niepozornie – mruknął po chwili, wyraźnie zastanawiając się nad czymś innym. W końcu dodał ostrożnie: - Obawiam się jedynie o Deana, myślę, że trzeba nad nim popracować. Spodziewałem się większych zmian w składzie, ale doprawdy, nie było lepszego wyboru…
- Damy radę, nie przejmuj się – westchnęła Ginny, wywracając oczami. Nie mogła pojąć, jakim cudem udaje im się znaleźć same negatywne aspekty w każdej napomkniętej rzeczy.

18 listopada 1997
Szanowna Co-Cię-Uszczęśliwia-Analizatorko,
Ucieszył mnie Harry. Harry Potter, tak dla jasności, wie Pani. Tak się martwił tą całą sprawą z dziennikiem, że poświęcał mi więcej uwagi niż zwykle.
Co prawda raczej trochę dramatyzuje, ale to i tak było miłe. Ciągle mnie uważnie obserwuje i mam niejasne wrażenie, że szuka pierwszych oznak jakiegoś załamania nerwowego. Ale gdyby rzeczywiście do niego doszło – proszę pamiętać, to na pewno będzie wina Ślizgonów, ot co.
Dobra, to się chyba nie uda. Mam wrażenie, jakbym rozmawiała sama ze sobą. I chociaż – Merlin mi świadkiem – jest to lepsza perspektywa niż ta, że pergamin miałby mi zacząć odpowiadać, to jednak nie… Nie chcę.
Ginerwa.

17:50: Z tych, powiedzmy, pozytywnych rzeczy… Odkryłem, że Pansy nie zatraciła swojej całej osobowości, a to chyba jest w porządku. Merlin jeden wie, jak ona to robi, że wśród ludzi jest tak doskonale nieznośna. Próbowałem jej wytłumaczyć o co mi chodzi, ale tylko się wściekła i rzuciła we mnie podręcznikiem do Transmutacji. Może ją też powinien ktoś wziąć pod lupę. Takie rozdwojenie charakteru chyba nie jest niczym dobrym.
D.

***

Ginny i Colin, swoim zwyczajem, wybrali się na kolację wcześniej niż inni, aby sprytnie ominąć gwar w Wielkiej Sali.
- Chwała skrzatom za to, że nam nie kazali nic pisać – westchnął chłopak, nakładając sobie porządną porcję zapiekanki.
- Dlaczego mieszasz w to te biedne stworzonka? – Ginny zmarszczyła brwi, zastanawiając się jakim cudem udało mu się zmieścić to wszystko na talerz.
- Słuszna uwaga. Chcesz, żeby dotarło to do Hermiony? – zaśmiał się Dean Thomas, szturchając Ginny łokciem.
Colin wymamrotał coś z pełną buzią, gwałtownie kręcąc głową, co wywołało jeszcze większą wesołość.
- Myślę, że z chęcią uczyni cię swoją WSZĄ – dodała Ginny, nie mogąc się powstrzymać. Przyjaciel posłał jej krzywy uśmiech.
Całą trójką zagłębili się w rozmowę na temat absurdalności zapału Hermiony, który przejawiała w najdziwniejszych momentach. Wszyscy darzyli ją naprawdę wielką sympatią – ale jak każdy - miała ona swoje wyjątkowe dziwactwa warte komentarza.
Ginny po jakimś czasie poczuła się jednak trochę nieswojo, wiedząc, że to właściwie pierwsza konwersacja, jaką odbyła z Deanem, odkąd zerwali w trakcie wakacji. Od początku roku niemal jej unikał i nawet na treningach nie zamienił z nią jednego słowa – a przecież grali na tej samej pozycji. A teraz zachowywał się jak gdyby nigdy nic, z pełną swobodą włączając się do rozmowy. Jedynie Seamus Finnigan siedział sztywno, uparcie milcząc i co jakiś czas rzucając jej oskarżycielskie spojrzenia, jak gdyby celowo wciągnęła jego przyjaciela w jakąkolwiek interakcję.

18 listopada 1997
Szanowna Chcę-Wiedzieć-O-Zajęciach-Analizatorko,
Zajęcia są bardzo ekscytujące, to pewne. No i są idealną inwestycją w przyszłość, a że jestem mądrą dziewczyną, to wiem, że ma to znaczenie.
Ginewra.

20:00: Zajęcia? Nie chcę mi się nawet tego komentować…
D.

Draco westchnął zirytowany, nie mogąc uwierzyć, że dał się w to wszystko wplątać. Miał wrażenie, że ogarnia go coraz większe rozdrażnienie, a to zwiastowało co najmniej kilka nieprzyjemnych godzin.
Przez głupie zajęcia, głupie eliksiry, głupie obowiązki prefekta i głupich Gryfonów praktycznie nie miał na nic czasu, a czuł, że naprawdę potrzebuje wytchnienia.

20:05: Co mnie denerwuje? Proszę bardzo, mam kolejny punkt. Ta cholerna ilość obowiązków. Cholerna, nieprzyzwoita ilość obowiązków.

Warknął właśnie na grupę trzecioroczniaków, którzy zdecydowanie zachowywali się za głośno, gdy zauważył Blaise’a, który się dosiadł na fotelu obok.
- Zły dzień? – zapytał Zabini leniwie, jak zwykle wyglądając jak chodzące szczęście.
- Zły miesiąc – mruknął Malfoy, zaciskając ręce w pieści.
- Nie ukrywam, mi też się przyda odpoczynek. Może by tak sobie wziąć sobie jutro wolne od wszystkiego?
- Wesleyówna dostanie szału, wiesz, że nie jest do końca stabilna emocjonalnie.
Zabini zaśmiał się głośno:
- Chyba nie powinieneś się tym przejmować? Nie martw się, ja ją udobrucham.
Malfoy zmarszczył brwi i zamyślił się nad czymś mocno.

20:13: Co prawda, to prawda. Weasleyówna nic mnie nie interesuję. Ani ona, ani jej humory.
D.

***

Następnego dnia wychodząc ze śniadania, Ginny czuła się dziwnie. Była więcej, niż pewna, że Zabini świdrował ją wzrokiem przez cały posiłek, ale gdy po dwóch razach nawet się nie speszył, gdy go na tym przyłapała, postanowiła już ani na chwilę nie zerkać w stronę stołu Ślizgonów.
- Dlaczego on się tak na ciebie gapi? – mruknął rozdrażniony Ron, jeszcze chwilę wcześniej, ale to był dla niej właśnie znak, że lepiej od razu się ewakuować z Wielkiej Sali.

08:30: Blaise to najmniej subtelny człowiek na świecie, słowo daję. I jest to potwierdzona informacja.
Mógł jedynie jeszcze wywiesić transparent z krzykliwym napisem „Weasley, mam do ciebie interes” – ale zapewne wyszłoby na to samo. O, chyba Ginny za bardzo się speszyła, bo szybkim krokiem wychodzi z Sali. A Blaise właśnie też zerwał się od stołu. Brawo, mistrzu taktu i swobody.
D.

- Ginny, Ginewro na drugie Molly, nawet nie udawaj, że mnie nie widzisz!
- Co ty wyprawiasz? – warknęła dziewczyna, opierając ręce o biodra i odwracając się w stronę dochodzącego głosu.
- Mam dla ciebie propozycję, której w ogóle nie możesz odrzucić. – Chłopak wyszczerzył się mocno, ale jej nieugięta mina trochę zbiła go z tropu. Westchnął teatralnie:
- Jak bardzo masz nas dosyć?
- Bardzo – mruknęła, w ogóle nie zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Wspaniale, doskonale. Wiesz Ginny, nigdy nie sprawiasz mi zawodu – wykrzyknął szczęśliwy chłopak, a dziewczyna przybrała podejrzliwą minę.
- O co ci chodzi, hm?
- O to, że najwyższy czas odpocząć. My z Draco dzisiaj nie wpadniemy do laboratorium…
Przerwało mu głośne prychnięcie i Weasley odwróciła się, aby odejść.
- Poczekaj, o Wrażliwa. – Chłopak szybko ją wyprzedził i zagrodził drogę. – Daj mi dokończyć, na Merlina. Ty nie przyjdziesz jutro, okej? My dostaniemy swój wolny wieczór, a ty dostaniesz swój. Ten układ będzie fair.
Dziewczyna zamyśliła się na chwilę, zastanawiając się czy nie jest to jakiś przekręt.
- Dorzucę trzy czekolady z Miodowego Królestwa po wyprawie do Hogsmeade. Największe i najlepsze jakie znajdę.
- Czekolady powiadasz… - mruknęła Ginny, tonem sugerującym negocjacje.
- I Pixie Puffs, wiem, że je uwielbiasz. I kilka gratisów, jeśli szybko się zgodzisz.
- Wow, Blaise, jesteś zdesperowany. I nawet nie zapytam skąd wiesz jakie płatki lubię. Niech ci będzie, ale trzymam za słowo. Jak nie dostanę słodyczy, to zginiesz.
- Oczywiście Wrażliwa, dobrze się robi z tobą interesy. Jutro masz wolne i w pełni rozkoszuj się odpoczynkiem od nas.
Chłopak zasalutował i pobiegł z powrotem do Wielkiej Sali.

19 listopada 1997
Szanowna Wymień-Wszystkie-Swoje-Wady-Analizatorko,
Czy jestem z siebie zadowolona? No cóż, właśnie się okazało, że jestem dosyć przekupna, a korupcja raczej nie jest społecznie akceptowana.
Ginewra.

09:13: Weasley się zgodziła. I to jest cholernie istotna kwestia.
Co prawda Blaise coś mamrotał o górze słodyczy, ale kompletnie nie mam pojęcia o co mu chodziło.
Także wracając do pytania: jakie mam podejście do istotnych kwestii? Właśnie takie – jeżeli same się załatwiają, to jest to jak najbardziej poprawne.
D.

- Colin, proszę, posiedź tam ze mną – jęknęła Ginny żałośnie.
- Nawet nie będę mógł ci pomóc, wiesz, że fatalnie mi idzie z eliksirami.
- To prawda, ale jesteś tak świetnym towarzystwem, że przynajmniej nie umrę tam z nudów sama ze sobą.
- O, komplementy zawsze mile widziane. Jasne, że pójdę.
- Jesteś najlepszy!

Wieczorem Ginny zdecydowanie pogratulowała samej sobie dzisiejszej prośby skierowanej do Colina. Chłopak swym humorem, uroczą niezdarnością i nieudolną próbą pomocy rozśmieszył ją do łez kilkanaście razy.
Tak bardzo pożałowała, że to z nim nie może prowadzić projektu!

21:45: Czy lubię siebie? Proszę, to pytanie jest kompletnie zbędne. Czego tu nie lubić?
Wszyscy mnie lubią, wystarczy spojrzeć.

***

Gdy przyszedł kolejny tydzień, a wraz z nim konieczność odesłania… zapisków, Ginny czuła się co najmniej nieswojo. Wzięła ze sobą Harry’ego, aby nie musieć samej brać udziału w tej dziwnej historii.
- Nawet nie można tego zawalić. To znaczy, w gruncie rzeczy, nie ma tak, że napiszemy coś źle, prawda? Dlaczego się tak tym stresuję? – zapytała go szybko, gdy tylko wyszli zza portretu Grubej Damy.
- Przyznam, że ja też się czuję dziwnie – zaśmiał się chłopak w odpowiedzi. – Ale chyba nie, nie da się tego zawalić.
Dziewczyna pokiwała głową w zamyśleniu.
- Nie wiem, czy tę kobietę usatysfakcjonują moje wywody składające się z maksymalnie dwóch zdań – mruknęła.
- Ciężko było? – zapytał Harry z troską. Ginny wzruszyła ramionami:
- Dziwnie przede wszystkim. Chyba się do tego nie nadaję, zważywszy na to, że – o zgrozo – czułam się sensowniej, gdy ktoś mi odpowiadał.
Chłopak rzucił jej szybkie spojrzenie.
- Nie zrozum mnie źle! – wyrzuciła się z siebie od razu, na jednym wydechu. – Nie chcę, żeby ktoś mi odpowiadał, okej? Naprawdę nie chcę. Może źle to sformułowałam, ale realnie…
Ginny wciągnęła głośno powietrze. Czy rzeczywiście potrafiła sensownie wyjaśnić o co jej chodzi? Od lat nie musiała się nikomu zwierzać i teraz czuła się cokolwiek niekomfortowo. Ale nie mogła porzucić tematu, skoro już tak nieudolnie go rozpoczęła.
Merlinie, powiedziała mu, że czuła się sensowniej, gdy ktoś jej odpowiadał!
Czy mogło wyjść gorzej?
- Wiesz, kiedy jest wypad do Hogsmeade? – rzuciła prędko, zupełnie na przekór temu, co miała zamiar zrobić.
Przez twarz Harry’ego przeleciało zmieszanie, ale szybko przybrał neutralną minę.
- Hm, tak... no wiesz… za trzy tygodnie. Mniej-więcej.
- Och, no cóż, myślałam, że trochę szybciej – westchnęła Ginny i wzruszyła ramionami. Harry nic nie odpowiedział, przypatrując się jej uważnie.
Dziewczyna podziękowała w duchu losowi za to, że on też zdecydowanie nie lubił poważnych, emocjonalnych rozmów i chyba postanowił nie drążyć niekomfortowego tematu, bo pociągnął wątek:
- Ron zaprosił Hermionę, słyszałaś o tym?
Gryfonka aż przystanęła, a jej twarz wyrażała zdumienie.
- Merlinie, myślałam, że już nigdy się nie odważy – zaśmiała się trochę nerwowo, ale Harry chyba tego nie zauważył, bo zawtórował jej z widocznym entuzjazmem, co szybko rozładowało dziwną atmosferę sprzed chwili. Przez resztę drogi wymyślali coraz to głupsze sposoby, których mógł użyć Ron, biorąc pod uwagę jego nieudolną próbę zaproszenia Hermiony na bal sprzed trzech lat.
Gdy już byli na miejscu, Harry serdecznie roześmiał się na widok kilku kopert, które wyjęła Ginny z torby. Dziewczyna wywróciła oczami i wrzuciła je do szuflady.
Jak przekonała się tydzień wcześniej, koperty nie wracały do niej, jak robiły to dzienniki, więc Harry mógł zaraz potem wykonać tę samą czynność.
Rozsiedli się wygodnie w fotelach, a dziewczyna zaczęła podjadać ciasteczka.
- Jak ci się układa współpraca na eliksirach?
- To droga przez mękę – jęknęła Ginny, a Harry posłał jej współczujące spojrzenie. Dziewczyna dorzuciła go do listy osób, które chcą posłuchać o tym cierpieniu i przez dłuższą chwilę narzekała na Ślizgonów.
Przerwał jej niski syk, który wydała z siebie szuflada. Harry sięgnął do niej, wyjmując dziennik i bardzo dokładnie zadbał o to, żeby porządnie zamknąć torbę.
Ginny przeszło przez myśl, że chętnie przeczytałaby, co też Harry tam notuję, ale zaraz szybko odgoniła te rozważania. Pewnie wolała nie wiedzieć.
Po tym wszystkim co przeżył, zapewne były to raczej mroczne zapiski.
W drodze powrotnej jej myśli biły się same ze sobą. Półsłowami odpowiadała na uwagi Harry’ego, aż w końcu westchnęła:
- Harry, co do tego całego dziennika… czy tam: co do tych listów.
Chłopak jedynie pokręcił głową i w dodających otuchy geście położył jej rękę na ramieniu:
- Rozumiem, w porządku? To fakt, kiepsko wyszło, ale wiem o co ci chodzi. Nie musisz mi się tłumaczyć.
Ginny miała ochotę go przytulić, ale ograniczyła się do uśmiechu pełnego wdzięczności.

***

24 listopada 1997
Nie, to nadal nie przejdzie… Przykro mi.
Ginewra.

Pani Analizatorko,
Przepraszam bardzo, ale co to za podpis? Zdradzając swoje imię, chyba nie nagięłaby Pani zasad? Wolno mi chyba zauważyć, że to już trochę popada pod paranoje?

Nie rozumiem czemu uważa Pani, że „cholernie” jest niepoprawnym słowem. I wcale go nie nadużywam.
Miałem wyrażać siebie, zgadza się? A to cholernie mnie wyraża.
Ogólnie, jeśli mam być szczery, nie zgadzam się z Pani wieloma opiniami.
Nie uważam, żebym miał być nazbyt pewny siebie.
I to głupie zadanie… Zrobić dla kogoś coś miłego? Litości, niby po co?
Cieszę się, że uważa Pani, że moje poczucie humoru jest górnolotne, ale chyba Panią zawiodę – wszystko co pisałem było szczerą prawdą. Ani odrobiny nie było w tym żartu.
Więc tak, uważam, że można mi jak najbardziej współczuć – ludzie, z którymi się zadaję są nienormalni.

Napisałem to wszystko już dzisiaj, w dniu odebrania odpowiedzi, ale pozwolę sobie dorzucić ten liścik do dziennika przy następnej niewątpliwie cudownej chwili, jaką jest wysyłanie Pani tego wariactwa.

Z poważaniem,
Draco Lucjusz Malfoy.

25 listopada 1997
Okej, w porządku, jednak znalazłam temat, na który mogę się wypowiedzieć.
Może Pani wie w co pogrywa Harry? Ciągle się blisko mnie kręci – i broń Merlinie, wcale mi to nie przeszkadza, ale zachowuje się cokolwiek dziwnie.
A przez to wszystko trochę się martwię. Wie Pani (a zapewne tak, bo wiedzą o tym, jak się okazało WSZYSCY), kiedyś byłam w Harrym na zabój zakochana. No, tak mi się wydawało przynajmniej.
I poświęciłam dużo czasu i mnóstwo energii, żeby się tego uczucia… pozbyć.
Ale teraz, gdy on gdzieś tu ciągle jest i ma ten swój uroczy uśmiech. No, ciężko wyrzucić go z głowy, proszę mi wierzyć.
Nieważne, czas mi iść do laboratorium.
Ginewra.

Ginny zadowolona patrzyła, jak przed chwilą zapisany pergamin czernieje, zajęty płomieniami. Miała wrażenie, że jeszcze kilka takich sytuacji i będą ze sobą z kominkiem po imieniu. Dużo jej pomógł w ostatnim czasie.
Oblizała suche wargi, utwierdzając się w założeniu, że niewysyłanie stworzonych o Harrym bredni jest dobrą decyzją.
Upewniając się, że po liście nie został nawet ślad, ruszyła w stronę lochów.

- Co robisz? – zapytała gniewnie zaledwie kilkanaście minut później, widząc, że Malfoy wykonuje jej część pracy.
- To, czego ty nie zrobiłaś, mimo że powinnaś – odpowiedział szorstko.
- Ja nie… - jej oczy szybko przebiegły po liście zadań. – O.
- O. Dobrze powiedziane – warknął Malfoy.
Ginny przeszło przez myśl, że niewiele brakowało, aby zniszczyła eliksir. W duchu pierwszy raz ucieszyła się z obecności Malfoya – na krótką chwilę jej cichego bohatera – który w porę zorientował się, że udało jej się zapomnieć o jednej, dość istotnej rzeczy.
Ślizgon miał złość wręcz wypisaną to twarzy i wpatrywał się w Ginny nieprzyjemnie.
- Czy odrobina skupienia naprawdę przewyższa twoje możliwości? – zapytał, przez zaciśnięte zęby.
- Niekoniecznie… - stwierdziła ta ostrożnie, ale to chyba nie sprawiło, że chłopak poczuł się lepiej.
- Weasley… - westchnął, jakby po prostu nie miał już siły.
- Przepraszam, okej? Wiem, że to było okropnie ważny punkt, ale przepraszam – wyrzuciła z siebie Weasleyówna na jednym wydechu. Przepraszanie kogoś takiego jak Malfoy naprawdę wiele ją kosztowało.
Chłopak zamknął na chwilę oczy i zacisnął pięści.
- Niech ci będzie – westchnął nagle.
O rety. Że co?
Ginny rozszerzyła oczy zszokowana.

18:34: Głupia dziewczyna. Ci wszyscy Gryfoni tacy są…
Coś zepsułem? Trudno, przecież nie muszę ponosić konsekwencji. Zawsze się zjawi Dumbledore albo inna osoba, która naprawi mój błąd.
Wcale nie jestem zaskoczony, że się przyzwyczaili.
Mogłem dzisiaj zabić Weasley i słowo daję, każdy sąd by mnie uniewinnił.
I jeszcze wymamrotała te swoje oburzone przeprosiny, chociaż powinna po prostu walnąć w siebie jakimś mocnym zaklęciem.
Przynajmniej było jej głupio, dzięki czemu nasza praca przebiegała dosyć sprawnie. Starała się mnie nie denerwować i nie reagować na moje zaczepki.
Właściwie to gdzie jest Blaise?

- Gdzie jest Blaise? – zapytała Weasley chwilę później. – I co ty tak notujesz, hm?
- Nie twoja sprawa – mruknął Draco, ale chyba dziewczyny to wcale nie zniechęciło. – I nie wiem, gdzie jest, też mnie to zastanawia.
- Merlinie, że też się nie bał zostawić na samych ze sobą – mruknęła w nieudolnej próbie zażartowania.
- Nigdy nie był najbystrzejszy – wzruszyłem ramionami.

W tym samym momencie drzwi otworzyły się z hukiem.
Draco oraz Ginny zamilkli.
- Wchodzisz do pomieszczenia i rozmowy cichną? Pewny znak, że jesteś obiektem plotek. Co nieładnego o mnie mówiliście?
Gryfonka przewróciła oczami, nie zamierzając się z niczego tłumaczyć. Już chciała wyrzucić z siebie jakąś zgrabną ripostę, ale Zabini nie dał jej dojść do głosu.
- Mam informację, która… hm, może jest dobra, a może zła, wiecie? – mruknął Blaise, rozpakowując swoje rzeczy z torby. – I niektórzy z nas mogą na jej wieść wpaść w panikę, ale sądzę, że niepotrzebnie.
Ślizgon rzucił spojrzenie Ginny.
- Do rzeczy, Blaise – rzekł Malfoy, unosząc brwi.
- Po kolacji wpadłem na Snape’a i on, hm, zamierza nas odwiedzić pod koniec tygodnia, aby sprawdzić, jak nam idzie.
- O nie – jęknęła Weasley, opadając na fotel. – No to po nas.
- Nie dramatyzuj – stwierdził Draco sucho. – Pracujemy już nad tym, ile? Półtora miesiąca. Uważam, że nie idzie nam tak tragicznie.
- Nie rozumiesz – burknęła Ginny. – Ja tu będę, to wystarczy. Snape tylko na mnie spojrzy i po prostu znajdzie coś, co będzie nie tak, choćby miało go to życie kosztować.
Blaise wybuchnął śmiechem, kręcąc głową.
- Chyba przesadzasz. A poza tym Snape poruszył jeszcze jedną, dość istotną kwestię… Mamy prawie koniec listopada, prawda?
Ginny pokiwała głową, marszcząc brwi a Malfoy nawet nie fatygował się, aby potwierdzać taką oczywistość.
- Cóż – kontynuował chłopak. – Jeżeli, no wiecie, nie skończymy, za trochę mniej niż miesiąc… A pozwolę sobie wtrącić, że się na to nie zapowiada…
- …ktoś będzie musiał zostać na święta – jęknęła Ginny z wyjątkowo nieszczęśliwym wyrazem na twarzy.
Ginny oczami wyobraźni zobaczyła swoją mamę, która cicho szlocha przy ulubionych – a przy okazji ciężkich do zniesienia - dźwiękach piosenki Celestyny Warbeck, przeżywając brak jedynej córki przy świątecznym stole.
Zapewne dramatyzowała, ale ogólny sens został oddany. Reszta rodziny przełknęłaby jej nieobecność – wszak Ron w pierwszej klasie, także został w zamku na święta. Ale ile Ginny musiałaby się natłumaczyć z braku swojego uczestnictwa na rodzinnym zjeździe to tylko ona sama wie.
- Nie ja – powiedzieli jednocześnie, po czym parsknęli śmiechem.
- No i mamy problem – zawyrokował Blaise, unosząc w brwi.

***

Blaise Zabini udał się w kierunku Wieży Zegarowej. Minął po drodze grupkę rozchichotanych trzecioklasistek, ale nie zwrócił na to większej uwagi. Z przyzwyczajenia wyciągnął z szaty mały kieszonkowy zegarek i naprzemiennie otwierał go i zamykał, aby zająć jakoś ręce.
Rok w rok powtarzał ten sam żmudny rytuał i musiał przyznać, że sam siebie podziwiał za niezwykłą cierpliwość. Gdyby nie desperacka wręcz prośba jego matki, w ogóle by się tutaj nie fatygował. Ale Arminie się nie odmawiało, po prostu.
Wspinając się po drewnianych schodach, przywołał w myślach ich ostatnią rozmowę – tę odbytą tuż przed wyjazdem do Hogwartu. Matka w kółko powtarzała, że tym razem musi się udać, że to ostatnia szansa i że on – jej jedyny syn - musi się postarać możliwie jak najmocniej. Takie dramatyzowanie nie było w jej stylu. I, Merlinie, to posępne gadanie o nim jako unikalnym potomku.
Kto mówi podobne brednie? W życiu nie widział jej tak szalonej.
Blaise otworzył powoli drzwi, krzywiąc się, gdy te niemiłosiernie skrzypnęły. Bez pośpiechu zbadał całe pomieszczenie wzrokiem, ale gdy doszedł do wniosku, że zdecydowanie nic się w tym miejscu nie zmieniło, usiadł na kamiennej podłodze, tak że tarcza zegara przysłaniała mu widok na zewnątrz.
Wskazówki powoli zbliżały się do góry, aby wybić godzinę dziewiętnastą i chłopak z satysfakcją zauważył, że oba zegary – ten tutaj oraz jego kieszonkowy - wciąż są idealnie zsynchronizowane.
Zaśmiał się pod nosem z niedowierzeniem, po chwili jednak zamilkł w przerażeniu, obserwując wizualizującą się przed nim scenę.

***

Harry przyglądał się mapie Huncwotów, bezwiednie wyszukując na niej kropki Rona, Hermiony oraz Ginny. Od jakiegoś czasu nie panował nad tym odruchem. Odkąd nie czuł się w Hogwarcie bezpiecznie, wolał kontrolować to, co dzieje się z jego najbliższymi.
Skrzywił się na wspomnienie tych wszystkich, którzy z uporem powtarzają, że tylko mu się wydaje i teraz nic im nie grozi
Merlinie, Voldemort praktycznie nie kryje się z morderstwami, ale wszyscy i tak traktują ich zbyt protekcjonalnie, aby przyznać, że rzeczywiście czasy się zmieniły…
Tęsknił za latami, gdy uważał ten zamek za twierdzę nie do zdobycia. Gdy w pełni ufał, że Albus Dumbledore może obronić ich wszystkich. Że jest nie do pokonania, że zna odpowiedź na wszystko i wie co robi…
Ciężki temat.
W tym roku dyrektor nie kontynuował ich wspólnych lekcji i Harry naprawdę zaczynał być tym sfrustrowany. Wraz z Hermioną próbowali samodzielnie poszukiwać informacji na temat Horkruksów, ale poniekąd poczuli się… odcięci od sprawy.
Wszyscy wiedzieli, że wojna się zbliża, tyle że dotychczas oni mieli brać w niej czynny udział, a nie przypatrywać się z boku. Póki co nie zapowiadało się na to, aby miało się to stać. Aby mieli być zaangażowani jakkolwiek.
- Nie pomyślałeś, że po to zostaliśmy wciągnięci w uczestnictwo w te dodatkowe zajęcia? Aby móc walczyć? Aby wiedzieć jak walczyć? – pytała do znudzenia Hermiona, ale ten argument w ogóle go nie przekonywał. Gdyby tak było, gdyby miała rację, nie uczęszczaliby tam także Ślizgoni. Oni nie kryli się z deklaracją… strony w tym konflikcie. Ich życie i tak zostało już dawno ukierunkowane. Nie byli tam potrzebni.
Harry był niezadowolony, że jego przyjaciele tak łatwo godzą się na to, co według rodziców, nauczycieli i członków Zakonu Feniksa jest dla nich najlepsze. Że poddają się temu, nie próbując wyciągnąć czegoś więcej.
Potter pokręcił głową i znów przejechał wzrokiem po korytarzach szkoły, aby oderwać się chociaż na chwilę od ponurych myśli. Prześlizgnął wzrok po nazwisku „Zabini”, ale zaraz do niego powrócił.
Siedzi w Wieży Zegarowej?
Harry zmarszczył brwi, a przez głowę przeleciało mu kilkanaście teorii, coraz to bardziej podejrzliwych.
Szybko zostały jednak one rozproszone przez Deana, który nagle pojawił się obok Ginny, jedynie kilka centymetrów niżej, w korytarzu na czwartym piętrze. Poczuł przypływ irytacji i zaczął zastanawiać się, czy nie staje się tak przewrażliwiony jak Ron, skoro naprawdę mu to przeszkadza.


wtorek, 7 marca 2017

Rozdział VII

5 komentarzy:
Są słowa ciężkie jak kamień
I lekkie jak ciepły wiatr
Łagodne jak głos kochany
I groźne jak czarny strach
Leszek Wójtowicz

Pansy wybuchnęła śmiechem. Tak głośnym i szczerym, że aż przez chwilę przypomniała… dawną siebie.
Draco zmarszczył brwi na tę ewidentną zniewagę.
- To było głupie… nawet jak na ciebie. Obrażać Granger, gdy do pary miałeś tylko drugą Gryfonkę? – Dziewczyna znów zachichotała.
- Ucisz się już. – Malfoy uśmiechnął się krzywo, trącając dziewczynę łokciem.
Jak on lubił te momenty, gdy Parkinson zapominała na chwilę, jak bardzo powinna być nim zauroczona. Gdy zapominała, co rodzina wpajała jej od dziecka.
Chłopak powrócił myślami do dzisiejszych wydarzeń.

- Hermiono, odsuń się, proszę – warknęła Ginny, próbując odepchnąć przyjaciółkę wolną ręką, a on jeszcze nie słyszał, aby jej głos w miał w sobie taki ogień.
Granger uparcie pokręciła głową, rzucając Weasleyównie ostre spojrzenie, a Draco miał wrażenie, że dziewczyny zaraz pokłócą się ze sobą, zapominając o tym, kto wywołał ten gniew.
Nie pamiętał, kiedy ostatnio zadał sobie w ogóle trud obrażania Granger. Nazywanie jej szlamą już lata temu przestało mu sprawiać satysfakcję – odkrył, że są lepsze sposoby, by ranić. Że bezpośrednia konfrontacja ze Złotą Trójką to nic w porównaniu do tego, co działo się za ich plecami.
Że też nie miał, kiedy z tym wyskoczyć…
Wywrócił oczami, widząc, jak Gryfonki mierzą się spojrzeniami. Miał ochotę się zaśmiać, ale zapewne w tym momencie nie byłoby to wskazane.
- Ginny, pomyśl przez chwilę racjonalnie, w porządku? Tak jak tylko ty potrafisz. On nie jest tego wart, dobrze wiesz.
Draco zmrużył oczy, chcąc zauważyć, że kto jak kto, ale on akurat jest wart naprawdę wielu rzeczy. Już otworzył usta, ale w tym samym momencie Weasley rozluźniła ramiona i uśmiechnęła się lekko:
- Masz rację. – Westchnęła i opuściła różdżkę, a chłopak wytrzeszczył na nią oczy.
- Wracam do Pokoju Wspólnego – mruknęła Granger i, nie oglądając się za siebie, wyszła, trochę za głośno zamykając drzwi.
Ginny jeszcze przez chwilę stała naprzeciwko niego, patrząc mu przenikliwie w oczy, aż w końcu odchyliła głowę, nabierając głośno powietrza, i także opuściła laboratorium.
Draco pokręcił głową, nie pojmując do końca, co się właściwie wydarzyło.
Jak tak dalej pójdzie, to Blaise nie zastanie tutaj zbyt wielkich efektów, pomyślał i doszedł do wniosku, że pewnie powinien uprzedzić o tym przyjaciela.

Zaczęli z Pansy właśnie trzecie okrążenie po korytarzach, które wykonywali w ramach obowiązków prefekta. Tylko cud sprawił, że sytuacja zakończyła się bez ofiar i nie zawiesili go w obowiązkach tej wyjątkowej funkcji. Już widział to potępienie ojca przelane na długi zwój pergaminu.
Draco sam był zaskoczony, że to właśnie Pansy opowiedział, co wydarzyło się w laboratorium, aczkolwiek Crabbe i Goyle odpadali w przedbiegach, a Blaise nadal przebywał w Skrzydle Szpitalnym. Teodor natomiast odbywał szlaban u McGonagall.
Ale widząc jej ludzką i spontaniczną reakcję, doszedł do wniosku, że było warto. Choćby ze względu na fakt, że nadal potrafi być sobą, chętnie uraczyłby ją jeszcze kilkoma takimi historiami, gdyby miał je w zanadrzu.

Hermiona w tym czasie siedziała przed kominkiem w Pokoju Wspólnym, a Harry i Ron woleli się nie odzywać, widząc jej minę wyrażającą dezaprobatę. Wymieniając porozumiewawcze spojrzenia, zastanawiali się, co tym razem mogli zrobić, ale – o dziwo – nawet zadane prace mieli odrobione, więc nic nie przychodziło im do głowy.
- Ona jest niemożliwa – wykrzyknęła nagle dziewczyna, wyrzucając ręce w górę. Jej przyjaciele wytrzeszczyli oczy, zszokowani.
- Kto? – odezwał się po chwili Ron, prawie blady.
- Twoja siostra, a kto? – mruknęła Granger, a jej usta zacisnęły się w wąską linię.
Chłopak wyglądał, jakby chciał o coś zapytać, ale po chwili zrezygnował, wyraźnie zbyt zaskoczony, aby wdać się w dyskusję. To on miał w zwyczaju narzekać na Ginny, a Hermiona zawsze skutecznie hamowała jego zapędy.
- Co takiego zrobiła? – spytał w końcu wyjątkowo ciekawy Harry.
- Wykorzystała mnie, ot co! – warknęła Hermiona, odkładając na stolik księgę, którą tak uparcie udawała, że czyta. – Wykorzystała mnie, aby niemiłosiernie wkurzyć Malfoya.
Chłopcy po kilku sekundach zgodnie wybuchnęli śmiechem.
Po wysłuchaniu całej historii, Ron z ręką na sercu śmiało mógł przyznać, że jest niesamowicie dumny z najmłodszej Weasleyówny.

W tym samym czasie Ginny, starając się odwlec spotkanie twarzą w twarz z Hermioną, zaszyła się z Luną i Colinem na jednym z korytarzy, blisko Pokoju Wspólnego Krukonów.
Z lubością wyżywała się na Malfoyu, podkreślając, jak okropnym jest on typem. Zastanawiała się, jak ma to rozegrać i jak ma go nie zabić, zanim Zabini łaskawie postanowi opuścić szpital.
- To może musisz wyjść poza strefę swojego komfortu, porzucić swoje poczucie bezpieczeństwa? – podsunęła Luna, a Colin zachichotał.
Ginny niemal wydała z siebie okrzyk zgorszenia.
- To wszystko już od dawna wychodzi daleko poza moją strefę komfortu! Moją strefą komfortu są łóżko i dobra książka. Ten cały absurd nawet koło niej nie stał – rzuciła oburzona, dochodząc do wniosku, że tylko Luna mogła powiedzieć coś tak niedorzecznego.
Lovegood nie wydawała się być przejęta reakcją przyjaciółki. Z nabożnym skupieniem układała na parapecie kolorowe, pojedyncze koraliki - tak aby leżały w jednej, równej linii, w idealnych od siebie odstępach.
- Perfekcjoniści wiwatują – mruknęła Weasley podsumowująco, patrząc ze zmarszczonymi barwami na zmagania dziewczyny. Colin posłał jej wymowne spojrzenie i postanowił kontynuować temat:
- I co będziesz robić do końca tygodnia? Może po prostu przeczekaj sytuację…
- Chyba sobie żartujesz. Musimy ruszyć z projektem, zanim Snape postanowi mnie zgnębić do reszty.
- To urocze, że budzisz nienawiść w tylu osobach – zaśmiał się Creevey i objął przyjaciółkę.
- Po prostu zabij mnie już teraz – jęknęła ta w odpowiedzi, zamykając oczy, ale zaraz gwałtownie je otworzyła, postanawiając skonsultować sytuację z jedyną znaną jej osobą, która wytrzymuję z ohydnym Ślizgonem.

Weszła po cichu do Skrzydła Szpitalnego, aby przypadkiem nie obudzić jakiegoś chorego ucznia.
Okazało się, że niepotrzebnie była taka ostrożna. Poszkodowany był tylko jeden, a na dodatek nie wyglądał na umierającego.
- O, już myślałem, że nie doczekam się twoich odwiedzin, moja ulubiona koleżanko. – Blaise wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Dlaczego wciąż tu leżysz? – spytała podejrzliwie, nie widząc żadnych uszkodzeń ciała mimo uważnego przyglądania się.
- Bo Madame Pomfrey jest przewrażliwiona i nie chce mnie wcale wypuścić?
- To chyba jakiś żart – jęknęła Ginny i odsunęła nogi Blaise’a, aby móc usiąść na jego łóżku.
- Podejrzewam nawet, że może coś do mnie czuć – zaśmiał się chłopak. – Czy ty na moim miejscu byś nie skorzystała?
Dziewczyna nie odpowiedziała twierdząco, ale jej mina zdradzała wszystko.
- A więc słucham, co się stało? – zapytał po chwili chłopak, przypatrując się Weasley czujnie.
- Co przez to rozumiesz? – wymamrotała niepewnie, kierując swój wzrok na ścianę naprzeciwko.
- Pamiętaj, że jestem Ślizgonem, mnie nie okłamiesz, droga panno.
- No tak… - Ginny zamyśliła się na chwilę, ale w końcu wzruszyła ramionami: - Malfoy się stał. Nie potrafię z nim pracować. Wyłaź stąd natychmiast, inaczej nasz projekt polegnie czym prędzej.
- Wiedziałem… Zostawić was na chwilę samych, doprawdy. Dzieciaki z was.
Ginny ściągnęła mocno brwi:
- Nie pogrywaj ze mną Zabini. Malfoy doprowadził mnie do szaleństwa, Hermionie naubliżał od szlam, a przy tym wszystkim naprawdę nie zrobił nic, co miałoby jakikolwiek wpływ na naszą pracę.
- Dobra, dobra, już mnie tak nie zabijaj wzrokiem. Powiedz mu, jak nieładnie to wygląda, i sio, do pracy.
- Zachował się naprawdę paskudnie, wiesz?
- Nie jest to coś, co by mnie zaskoczyło. – Blaise zmarszczył brwi. – Może po prostu mu odpuść? Inaczej nigdy nie ruszymy dalej.
- Powiedz, że żartujesz…
- Oczywiście, że nie. Ginewro, gdzie się podziało twoje miłosierdzie?
- A skąd, do licha, pomysł, że mam w sobie jakieś miłosierdzie?
- Jesteś Gryfonką…
- Tak, a to znaczy, że cechuje mnie odwaga i lojalność, a nie zabawa w fundację charytatywną. – Dziewczyna spojrzała na Blaise’a z politowaniem.
- Zatem postaw na sprawdzoną metodę kontaktu… - odpowiedział ten rezolutnie. - Wyślij mu list. I bądź tą mądrzejszą.
- Hej, kolego, to może się udać! – wykrzyknęła Ginny po chwili milczenia i nawet odrobinę się rozchmurzyła.
- Do usług. – Blaise znów się zaśmiał.

Weasleyówna po tej rozmowie miała zdecydowanie lepszy humor. I nawet przepraszanie Hermiony zajęło jej jedynie piętnaście minut, trzy zapewnienia, że więcej nie postąpi tak wstrętnie i jedną tabliczkę czekolady, którą zwędziła Ronowi.
Dzięki temu wszystkiemu z lekkim sercem napisała do Malfoya list, pamiętając, aby zawrzeć w nim jednocześnie delikatną naganę, ale także ostrożną chęć pojednania.
Po raz ostatni przeanalizowała odnotowane słowa i sama sobie kiwnęła głową na znak aprobaty.

Draco,
Przestań być kretynem i zacznij ze mną współpracować jak cywilizowany człowiek.
Z najlepszymi (i jakże szczerymi!) pozdrowieniami,
Ginny.

PS. Oczekuję Cię w laboratorium po kolacji.
PS 2. Zachowałeś się cokolwiek nieprzyzwoicie – liczę, że nie popełnisz więcej tak wielkiej głupoty.

- Zwariowała do reszty – mruknął Draco do nikogo konkretnego, czym od razu zwrócił na siebie uwagę Pansy.
Pansy irytującej, przesłodzonej i sztucznej, nastawionej na podziw otaczających ją ludzi.
- Coś się stało? – zapytała piskliwie, zawsze gotowa zabiegać o jego zainteresowanie.
- Zlituj się w końcu i zacznij zachowywać się normalnie – warknął w odpowiedzi, posyłając jej jedno z naprawdę nieprzyjemnych spojrzeń.
Dziewczyna zmrużyła oczy, ale publicznie nie pozwoliła sobie na wszczynanie kłótni.
Dopadnie go później.

Dzień, jak na złość, zatrważająco przyśpieszył i jedynie Zaklęcia i Uroki pozwoliły Ginny na chwilę zapomnieć o zbliżającym się wieczorze. Wykonując ćwiczenia wraz z Harrym, nie zwracała uwagi na drugą parę. Sama przed sobą udawała, że są tutaj tylko oni we dwoje.
Nie potrafiła nie zauważyć kontrastu między tymi zajęciami a eliksirami. Tutaj było tak miło, konstruktywnie i bez niepotrzebnych nerwów.
Ginny nie sądziła, że warzenie mikstur zajmie jej więcej czasu niż pozostałe zajęcia razem wzięte. Żałowała, że to z Gryfonami nie może cieszyć się powierzonym przez Snape’a zadaniem – to byłoby dopiero ekscytujące i wyjątkowe.
Pod koniec zajęć, gdy cała czwórka usiadła przy stole, aby wysłuchać podsumowania ćwiczeń, profesor Savage powiedział – jak to później opisała Ginny – najbardziej absurdalną rzecz na świecie.
- Doskonale. Dzisiaj było doskonale. Dlatego pora, abyśmy przeszli na kolejny etap. Podeszli do tego psychologicznie.
Malfoy zmarszczył brwi w typowy dla siebie sposób i prychnął cicho. Nauczyciel, nie przejmując się tym, machnął krótko różdżką, a przed każdym z uczniów pojawił się niewielki notes – ze wściekle czerwoną okładką i wygrawerowanym imieniem.
- Musicie zrozumieć jak ważna jest silna psychika podczas walki. Od dzisiaj nosicie ten dziennik zawsze przy sobie, od dzisiaj jest on waszą drugą ręką. Macie w nim zapisywać swoje odczucia i reakcje, wszystko, co tylko przyjdzie wam do głowy.
Ginny skrzywiła się, gdy Draco posłał jej złośliwe spojrzenie.
- Będzie to dla was taka sesja psychologiczna na odległość – na razie. Raz w tygodniu zapiski zostaną wysłane do odpowiedzialnej za ich analizę czarownicy. Każde z was za każdym razem otrzyma odpowiedź ze spostrzeżeniami, sugestiami czy drobnymi zadaniami. – Profesor wziął długi oddech. - Abyście nie czuli dyskomfortu – a wiem, że zwierzanie się ze wszystkiego nie zawsze jest przyjemną rzeczą - dopilnowaliśmy, aby ani jedno z was w żaden sposób nie było spokrewnione ani zapoznane z tą osobą. Dlatego zapewniam, że o tym, co piszecie, nie dowie się nikt poza wami i waszym analizatorem. My – jako nauczyciele - nie będziemy mieli wglądu do waszych zapisków.
Profesor umilkł na chwilę, ale widząc sceptyczne miny swoich uczniów, westchnął ciężko:
- Prywatnie powiem, że nie musicie pisać tego, czego pisać nie chcecie. Nikt was do tego nie zmusi. Po prostu oddajcie cokolwiek i – słowo daję – potem już pójdzie z górki. Sam przez to przechodziłem. Oczekuję, że za siedem dni włożycie coś do tej szuflady… - Jedną ręką wskazał szafkę po prawej stronie. – Po tym, gdy tylko to zrobicie, dziennik zniknie, przesłany w odpowiednie miejsce, a w ciągu piętnastu minut będziecie mieli go z powrotem, aby móc kontynuować zadanie. Jakieś pytania?
Było ich kilka, ale biorąc pod uwagę fakt, że właściwie na żadne nie dostali odpowiedzi („Nie dowiecie się, kto będzie to analizował. Na razie nie.”, „No cóż, potrwa to tak długo, jak będzie trzeba.”), był to raczej bezowocnie spędzony czas.
- Koniec zajęć, możecie iść.
Uczniowie zaczęli podnosić się powoli z miejsc, a Harry spojrzał na Ginny zaniepokojony, przez co ona sama też poczuła się niespokojona. Szybko schowała dziennik do torby, zamierzając go spalić przy najbliższej okazji.

Wieczorem po kolacji, w drodze do laboratorium, Ginny zbliżała się z mocnym postanowieniem trzymania nerwów na wodzy. Założyła, że dzisiaj będzie oazą spokoju, bezkonfliktową personą oraz zachowa ład duchowy i w żaden sposób nie pozwoli się sprowokować.
- Nie skradaj się tak, Weasley, nie ma potrzeby – mruknął nagle głos nad jej uchem, przez co podskoczyła do góry przestraszona.
- Na Merlina, Malfoy… - sapnęła, próbując wyrównać swój oddech. – Nigdzie się nie skradam. Po prostu idę i tyle – dodała po chwili już pewniejszym głosem.
- To może po prostu wejdziemy do laboratorium, zamiast tkwić tak przed nim? – zapytał Draco zaczepnie, ale w tym samym czasie otworzył drzwi i zaczekał aż Ginny wejdzie pierwsza, więc ta wyjątkowo nie zdobyła się na żadną złośliwą odpowiedź.
- Wydźwięk twojego listu był co prawda wysoce niestosowny, ale powiedzmy, że niech ci będzie – zaczął znów po chwili, widząc, że dziewczyna wcale nie zamierza pierwsza zmusić się do przyzwoitej rozmowy.
Weasley wyszczerzyła na niego oczy:
- Naprawdę? Nigdy nie wątpiłam w moc delikatnych gróźb zakamuflowanych darem przekonywania, ale żebyś i ty poległ? To ciekawe.
- Nie pochlebiaj sobie – parsknął Ślizgon w odpowiedzi. - Po prostu byłem w Skrzydle Szpitalnym. Biedny Blaise tak się zdenerwował, że nawet na mnie nakrzyczał, a nie chcę, żeby ta wariatka przetrzymała go przez następny tydzień.
Ginny szybko zamarkowała uśmiech ręką, a zaraz uspokoiła się zaskoczona, widząc, że Draco przybrał coś na kształt uśmiechu – któremu co prawda wciąż bliżej było do grymasu niż prawdziwego zadowolenia, ale wystarczyło, aby zmotywować Gryfonkę do wtajemniczenia chłopaka w plan pracy.

Po dwóch godzinach, dziewczyna z ręką na sercu mogła stwierdzić, że Malfoy prawdopodobnie się czymś zatruł.
Może umiera i to jego ostatnia szansa na odkupienie swoich grzechów?, pomyślała, gdy po raz kolejny Ślizgon zaczął jej coś opowiadać.
Doszła do wniosku, że co prawda bycie przyzwoitym idzie mu dosyć kulawo, ale postęp i tak jest olbrzymi, więc może ci na górze docenią starania.
Miała większy problem – naprawdę potrzebowała się skupić i miała wrażenie, że z Blaisem idealnie dopracowali zasady współpracy. Rozmawiali, owszem, ale w granicach rozsądku, a nie bezustannie.
- Ileż można mówić? – zapytała w końcu zniecierpliwiona, gdy chłopak znów wtrącił coś o jej włosach, próbując je obrazić.
Nie wprost, ale ewidentnie miał taki zamiar.
- Napawaj się Weasley, nie codziennie twoje uszy doznają takiej rozkoszy – odpowiedział natychmiast, z wkradającą się w jego ton złośliwością.
- Jak słowo daję, nienawidzę cię – mruknęła Ginny, wykonując łagodne ruchy różdżką nad kociołkiem.
- Nienawiść to brzydka cecha. – Malfoy zmarszczył brwi, próbując patrzeć na dziewczynę z naganą.
- Nawiasem mówiąc, wyraziłam się raczej eufemistycznie – dodała, wzruszając ramionami.
- Jesteś paskudna, a to raczej domena Ślizgonów.
- Merlinie – jęknęła dziewczyna, opadając na fotel. – Jesteś okropny. I chodzi mi o to, że naprawdę, naprawdę okropny. I męczący. Mówisz dużo niepotrzebnych rzeczy, a tak się nieszczęśliwie składa, że aktualnie ja muszę ich wysłuchiwać.
- Też mi coś – warknął niemalże Draco, ale w końcu przestał mówić.
I tej ciszy Ginny tak bardzo potrzebowała.
- Staram się współpracować – czyż nie tego chciałaś? – Malfoy nie wytrzymał po kolejnej godzinie milczenia.
Weasley wzruszyła ramionami, a jej twarz wyrażała skupienie.
- Ja tylko czuję się zaniepokojona i przyznaj, że mam do tego prawo. Tylko czekam aż znienacka rzucisz we mnie jakąś klątwę, bo to wszystko ma pewnie na celu jedynie uśpić moją czujność.
- Aha… - mruknął Ślizgon i przekrzywił głowę. – Jesteś szalona, prawda?
Ginny odchyliła głowę do tyłu, wydając z siebie westchnienie:
- Zapewne tak – powiedziała ostrożnie. – Ale nie bardziej niż ty dzisiaj.
- Czyli, krótko mówiąc, zmierzasz do tego, że mam się zachowywać jak zawsze? Chcesz, żebym był niemiły? – podsumował Malfoy ze znużeniem.
- Cóż… - Ginny sama nie wiedziała, jaka odpowiedź byłaby tą szczerą. – Do tego mnie przyzwyczaiłeś. To chyba najbezpieczniejsze.

- I mimo że to, co powiedziałam, zupełnie nie miało sensu, Malfoy chyba się z tym zgodził, bo jedynie w zamyśleniu pokiwał głową. – Rozemocjonowana Ginny właśnie zakończyła relację Colinowi, a ten – swoim zwyczajem – roześmiał się serdecznie.
Dziewczyna zrobiła obrażoną minę, na co chłopak natychmiast się zreflektował.
Miała wrażenie, że kompletnie nikt jej nie rozumie…

Szanowny Panie/Szanowna Pani, Który/Która-Zamierza-Odczytać-Ten-List,
Z niewiadomych dla mnie przyczyn nikt nie chciał zdradzić, kto planuje „analizować” te wypisywane przez nas brednie (mimo iż osobiście uważam, że jest to bardzo istotna kwestia). Ale ostrzegam z góry, że, patrząc na grono moich współtowarzyszy, nie znajdzie się w tych zapisach nic zanadto ambitnego. Po prostu pewnie okaże się, że wszyscy jesteśmy szaleni. A niewątpliwie jesteśmy.
Z związku z pewnym odczuwanym przeze mnie dyskomfortem pragnę – z najwyższym szacunkiem – poinformować, że żadnego dziennika nie zamierzam pisać (niewielki wypadek i tak mi to zresztą uniemożliwia: notes niestety spłonął i nie było dla niego ratunku).
Można by – błędnie zresztą - wywnioskować z tego, że jestem niepoprawną, rozkapryszoną Gryfonką, ale proszę mi wierzyć na słowo: mam swoje niesamowicie istotne powody.

Z pozdrowieniami,
Całkiem poprawna, acz trochę zaniepokojona,
Ginewra Molly Weasley.


© Agata | WS
x x x x x x x.