- Czy ja wiem… Może być zabawnie, prawda?
- Zabawnie? Zabawnie… - Ginny prychnęła głośno, nie mogąc uwierzyć, że słyszy coś tak absudalnego. – Hermiono, czy ktoś ostatnio był może tak miły, aby ci wytłumaczyć znaczenie tego słowa?
- Nie bądź marudna. Chodzi mi o to, że nie zawsze będziesz miała okazje ważyć tego typu eliksiry. – Dziewczyna uniosła wysoko brew. – Daj spokój, ile znasz ludzi, którzy legalnie tworzyli Veritaserum?
- Może masz rację – westchnęła Weasley. – Nie ciesz się tak. Może masz rację. Malfoy mnie zniszczy. A ja go zamorduję. I pójdę do Azkabanu. I całą moją edukacje szlag trafi.
- Chyba przesadzasz. Istnieję pewna taka możliwość… - Hermiona zacięła się na chwilę. – Że może w jakiś sposób dogadasz się z-
- Nawet tego nie kończ! Nie, nie, nie. To oślizgły, głupi, durny kretyn. Sama dobrze o tym wiesz.
Brązowowłosa jedynie wzruszyła ramionami.
Ginewra nie odpuściła. Postawiła sobie za cel, aby ktoś jej dzisiaj współczuł. Zdecydowała, że znajdzie kogoś, kto zapłacze nad jej losem, choćby miała być to ostatnia rzecz w jej życiu. Na szczęście sposobność sama się trafiła, gdy Harry postanowił przypomnieć dziewczynie o umówionym wcześniej spotkaniu, na którym mieli wspólnie ćwiczyć zaklęcia.
- Nie dam dzisiaj rady – jęknęła Ginny, chowając twarz w dłoniach, całą nieszczęśliwa.
- Coś się stało? – Harry zmarszczył brwi, klepiąc delikatnie dziewczynę po ramieniu i nie do końca wiedząc co ma ze sobą począć.
- Tak… Będę zawierała pakt z szatanem. Mam dzisiaj pracować. W lochach. Z Malfoyem.
- No to się porobiło. – Potter rozszerzył szeroko oczy. - Jak będzie trzeba to gryź, kop i szybko zwiewaj.
- Tak mam plan – Ginny roześmiała się histerycznie, dając do zrozumienia, że to się może nie udać.
- A w razie awarii chętnie mu wytłumaczmy z Ronem jak ma się zachowywać – chłopak pokiwał gorliwie głową, chociaż dziewczyna stwierdziła, że byłby to ostatni, desperacki krok, na który by się zdecydowała, chociaż świadomość, że ma kogoś po swojej stronie podniosła ją na duchu.
Gdy kierowała się ku najniższym poziomom szkoły, czuła się, jakby szła na ścięcie, mimo, że nie powinna aż tak przejmować się swoim sam-na-sam z Malfoyem. Uderzyła ją świadomość, że nigdy nie odwiedzała tych okropnych korytarzy częściej, niż w ostatnim miesiącu. Było w nich chłodno i wilgotno, a Ginny uważała, że tylko ostateczny frustrat zgodziłby się dobrowolnie zamieszkać w takim miejscu.
- Ale masz okropne włosy – westchnął Malfoy na powitanie, patrząc na nią z oburzeniem oraz marszcząc brwi. Nie mógł uwierzyć, że Gryfonka, mimo poplątanych zarośli na głowie może się komuś fizycznie podobać. Całokształt mógł być nawet przyzwoity, ale biorąc po uwagę poszczególne wartości i jej pochodzenie chłopakowi było żal ludzi, którzy w ogóle biorą ją pod uwagę.
- Daj spokój – dziewczyna nadęła policzki. – Zachowujesz się, jakbyś próbował przekonać sam siebie, że jestem odpychająca, mimo, że w głębi duszy możesz czuć inaczej.
- Jakiej duszy? – sapnął się chłopak, odbijając irytację na ostrych rysach twarzy.
- Słuszna uwaga… - mruknęła Ginny i wypakowała swoje przyrządy. Draco z politowaniem spojrzał na jej stary, zardzewiały kociołek. Otrzymany zapewne po jednym ze starszych rudzielców, albo komnaty rzeczy dla ludzi... ubogich.
- Będziemy korzystać z moich przyborów – stwierdził i odsunął jej instrumentaria, wyjmując swoje. Nowe, błyszczące i drogie.
- Jak wolisz – dziewczyna wzruszyła ramiona, a jego zaczęła irytować ta obojętność.
Mozolnie zabrali się do pracy, co jakiś czas rzucając wzajemne oblegi. Ku zaskoczeniu obojga, kooperacja wychodziła im sprawnie, a tego nawet Malfoy nie mógł zignorować, niezależenie od tego jak bardzo się starał. Przez chwilę przyglądał się jak dziewczyna umiejętnie operuje rękami, jego uwagami, swoimi ripostami i otoczeniem. Poczuł irytację na myśl, że do niewielu rzeczy mógłby się przyczepić.
- Tnij to ostrożniej – mruknął, patrząc jak perfekcyjnie sieka korzonki, czując, po prostu czując, że za coś musi ją skarcić.
- Wiem jak to robić. – Dziewczyna zmrużyła oczy, próbując wyglądać złowrogo. Chłopak stwierdził, że musi się jednak jeszcze wiele nauczyć, ponieważ jej próby wychodziły raczej marnie i prędzej im było do urokliwie żałosnego efektu, niż groźby.
- Teraz potrzebny jest wyciąg z jastrzębia – westchnął po chwili, nie drążąc poprzedniego tematu i zaczął wykonywać przykazanych trzydzieści siedem obrotów, nie do końca potrafiąc się skupić.
- Z jastrzębia? Ohyda. – Dziewczyna wykrzywiła usta w wyrazie obrzydzenia, ale skierowała się w stronę półki po odpowiedni składnik. Na usta Malfoya wpłynął niemal niezauważalny ironiczny uśmiech, gardzący jej delikatnością.
Nie przewidział, że problematyczne mogło okazać się to, że jak już Ginny wcześniej zauważyła, los nie idzie z nią na bakier, a tym razem nie pozwolił donieść miseczki do celu. Dziewczyna potknęła się o torbę leżącą na ziemi, a cała formalina znalazła swe miejsce na szacie chłopaka. Jego twarz momentalnie wykrzywił grymas złości, a Gryfonka miała wrażenie, że właśnie wyczerpała wszelkie pokłady cierpliwości Ślizgona.
- Czy musisz być taką pokraką? – spytał powoli, odwracając się w jej kierunku. Dziewczyna instynktownie cofnęła się o krok, ale ku jej uldze, w cichą odpowiedź wkradła się stalowa nuta:
- O przepraszam, nie zrobiłam tego celowo.
- Mogę być dla ciebie autorytetem, powinnaś być wdzięczna, że możesz się ode mnie czegoś nauczyć – krzyknął chłopak ze złością i strząsnął maź z rękawa, chwaląc w duchu matkę, że wyposażyła go w kilka kompletów szat. W tych kwestiach nigdy nie zawodziła.
- Prawdziwy autorytet posiada ten, kto nigdy nie musi podnosić głosu – mruknęła Ginny, odsuwając się jeszcze bardziej od rozwścieczonego Malfoya.
- Piękna mądrość, gratuluję – warknął ten w odpowiedzi i przeszył ją spojrzeniem. – Chyba zapiszę to sobie w moim notesie złotych myśli.
Ginny miała wrażenie, że coś mocno ściska ją w żołądku. Oczy Malfoya miały w sobie hipnotyzującą szarość, ale po ostatniej uwadze i tak mimowolnie kącik jej ust wystrzelił delikatnie do góry.
Dziewczyna usiadła na krześle, mając wrażenie, że ta sytuacja wyczerpała zasoby jej siły. Już prawie sądziła, że nie będzie tak źle, że może coś wyjdzie z tych zgubnych zajęć. Przyłożyła palce do czoła, zaciskając oczy i przeklinając w duchu samą siebie za głupią nadzieję. Draco rzucił jej nieprzeniknione spojrzenie, którego dziewczyna nie miała możliwości zobaczyć.
- Odrobina szacunku i pokory, a może coś z tego wyjdzie Weasley – ku swojemu i jej zaskoczeniu mruknął chłopak, zdejmując z siebie brudną szatę i pakując porywczym gestem porozrzucane rzeczy do torby.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, że to by musiało działać w obu kierunkach? – prychnęła Ginny i złapała za najbliższą książkę, aby czymś zająć ręce.
- Owszem – rzekł Malfoy i wypadł z pomieszczenia, bez słowa pożegnania.
Ginny dopiero po chwili zorientowała się, że odpowiedź wcale nie była ani przecząca, ani złośliwa i że wedle wszelkich znaków na niebie i ziemi mogło być dzisiaj gorzej.
Gdy tego samego dnia Weasley przemierzała korytarz, mocno rozmyślając nad tym kiedy po raz kolejny powinna pojawić się w laboratorium, poczuła szarpnięcie na ramię.
- Pochwal się, nie było tak źle! – powiedział śpiewnie Blaise, doganiając dziewczynę.
- Ten entuzjazm cię kiedyś zabije – burknęła Ginny, kręcąc głową.
- Więc umrę szczęśliwy, idąc za twoim przykładem.
- To niepoprawne – Ginny zaśmiała się lekko, odwracając delikatnie głowę w kierunku chłopaka. Niektórzy uczniowie spod znaku węża, w rozsądnych ilościach, byli nawet znośni.
- Słyszałem, że go ubrudziłaś. Słowo daję, był święcie oburzony – parsknął Zabini i spojrzał w przestrzeń, jak gdyby przywoływał w głowie miłe wspomnienie.
- Najlepszym się zdarza – żachnęła się dziewczyna, machając ręką, niczym próbując coś od siebie odgonić. – A poza tym przekaż swojemu przyjacielowi, że nie mogę dzisiaj wieczorem wpaść. Chyba, że po kolacji, ponieważ wcześniej mam zajęcia.
- No i pięknie. Jesteś z siebie dumna? – wybuchnął na tę informacją Blaise. Pół żartem, pół serio. – A mogło być tak dobrze. A teraz znów go zdenerwujesz.
- Chyba sobie kpisz – wysyczała Ginny, przyśpieszając kroku, aby nie iść równo z chłopakiem, który momentalnie wyprowadził ją z równowagi.
Ginny aż opuściła widelec będąc zaskoczona piękną, puszystą sową, która wylądowała przed nią, podczas śniadania.
- Kto do ciebie napisał? – wychylił się zaraz Ron, który natychmiast został zestrofowany przez Hermionę. Weasley nawet nie fatygowała się z odpowiedzią, ponieważ nie oczekiwała w najbliższym czasie żadnego listu. Przez myśl przeszedł jej Charlie, ale on zawsze i bez wyjątku przysyłał tego samego Puchacza.
Dziewczyna powoli odczepiła, bardzo - na pierwszy rzut oka - gustowną papeterię, delikatnie przesuwając po niej palcami. Momentalnie wyczuła ciepło na policzkach, spowodowane przeświadczeniem, że ktoś się w nią wpatruję. Poderwała głowę w górę i natychmiast napotkała nieprzyjemny, przewiercający wzrok. Westchnęła cicho i wstała od stołu.
- Od kogo to? – ponowił pytanie Ron, mimo uciszającego spojrzenia swoich przyjaciół.
Ginny wzruszyła ramionami, żegnając się z współdomownikami i wychodząc poza obręb obserwujących ją osób.
Pismo na kopercie było staranne, niemalże kaligraficzne. Dziewczyna była zaskoczona widząc podpis składający się z imienia i nazwiska. Malfoy to zawsze był Malfoy i nigdy nawet przez myśl jej nie przeszło, że chłopak rzeczywiście może mieć imię, z którego korzysta.
Wieczorem Ginny była bardzo usatysfakcjonowana zajęciami z zaklęć i uroków. Piękna dodawał im dodatkowo fakt, że ze Ślizgonów trafił im się jedynie Nott, a on ze swoją mrukliwością i brakiem potrzeby wszczynania awantur był naprawdę strawny. Całą obecną piątką od razu przeszli do zajęć praktycznych, więc odetchnęli z ulgą widząc, że nie czeka ich kolejna lekcja organizacyjna.
Walcząc dwójkami, co jakiś czas się zamieniali, a osoba bez pary miała obserwować pojedynki i zauważać błędy pozostałych. Teodor Nott w swoich wypowiedziach był praktyczny, konkretny i nie odczuwał pokusy dorzucania nadmiernych złośliwości.
Ginny doszła do wniosku, że tiara zdecydowania pomyliła się przy przydziale, a cała czwórka Gryfonów aż przystanęła na chwilę, gdy chłopak odchodząc rzucił do nich słowa pożegnania.
- Wow – szepnął Neville, który nie raz miał nieprzyjemność doświadczać drwin i okrutności ze strony uczniów spod znaku Węża i nie spodziewał się jakiejkolwiek odmiany po siedmiu latach tych samych rytuałów.
Ginny złapała Harry’ego za nadgarstek patrząc na godzinę, którą pokazywał jego zegarek. Wskazówki jednak były bezlitosne i nie poruszyły się nawet o minimetr.
- Od dawna nie działa – wzruszył ramionami chłopak, a delikatna czerwień wpłynęła na jego policzki.
- Jest dwudziesta trzydzieści – mrukną Neville, podwijając rękaw.
Dziewczyna podskoczyła lekko i pędem pobiegła do Wielkiej Sali łapiąc jakąkolwiek kanapkę, aby następnie zbiec do lochów i chociaż odrobinę zmniejszyć spóźnienie dotyczące spotkania, w stosunku którego została postawiona przed faktem dokonanym.
I może, może, gdyby się odwróciła zobaczyłaby rozbawione spojrzenie, którym uraczył ją Draco Malfoy, spokojnie jedzący kolację.
Przed wejściem do Sali Ginny przystanęła na kilka chwil, aby wyrównać oddech. Nie chciała tam wejść czerwona z wysiłku oraz rozczochrana, aby nie dać Malfoyowi kolejnych powodów do narzekania na jej niechlujny wygląd.
Z rozmachem otworzyła drzwi, aby przekonać się, że laboratorium jest… puste. Dziewczyna prychnęła cicho i opadła na fotel, który ku jej zdziwieniu, pojawił się w kącie. Już wczoraj w duchu narzekała, że posiadłości Ślizgonów są chłodne i odpychające, podczas, gdy w Gryffindorze królowało ciepło połączone z miłym wystrojem wnętrz. To była naprawdę dobra odmiana.
- Będę samodzielna – mruknęła po chwili, nakazując sobie zachowanie spokoju. Nie wiedziała skąd przeświadczenie, że Malfoy okaże się obowiązkowy, ale podniosło ją na duchu to, że tak szybko zderzyła się z rzeczywistością. Dało jej to możliwość, aby śpiesznie zaakceptować spodziewaną prawdę.
Zerknęła na bulgoczący kociołek uświadamiając sobie, że dzisiaj skorzysta z własnych przyborów, skoro chłopak poprzedniego dnia w amoku zabrał swoje. Skrzętnie zabrała się do pracy.
Minęło ponad pół godziny, zanim Draco leniwie wkroczył do pomieszczenia. Ginny zmrużyła oczy, ale postanowiła nie odzywać się pierwsza. Chłopak, także nie znalazł odpowiednich słów powitania. „Cześć” wydawało mu się tutaj nie na miejscu.
Rozpakował się w ciszy i bez trudu odgadł na której pozycji przepisu jest ta mała Weasley. Dziwnie było na nią patrzeć widząc skupienie na dziecinnej twarzy. Zdawała się w ogóle nie przejmować jego obecnością i bez mrugnięcia okiem odhaczała kolejne punkty. Draco nie pozwolił zbyt długo kluczyć myślom i podkręcił ogień do wymaganych dwustu czterdziestu ośmiu stopni.
- Spóźniłeś się – mruknęła w końcu dziewczyna po prawie godzinie wspólnego milczenia.
- Wydawało mi się, że przynajmniej w jednym jesteśmy zgodni – że nie musimy ze sobą rozmawiać – sarknął się chłopak. – Czy to nie ty przekazałaś Blaise’owi, że nie zamierzasz pojawić się na czas?
- O – dziewczyna rozszerzyła na chwilę usta, a na jej policzki wkradł się kolor. – Dał mi do zrozumienia, że nie weźmiesz tego pod uwagę.
- Może następnym razem warto dowiedzieć się u źródła? – rzekł niezadowolony, by po chwili zrugać się za tę propozycję. Tylko tego brakowało, aby ktoś zobaczył jak rozmawia na korytarzu z tą małą zdrajczynią krwi.
- Tego chcesz? – warknęła, opierając dłonie o biodra. – Pogawędek między lekcjami? Zostańmy przy listach, są lepszą metodą.
Draco wciągnął szybko powietrze. To on miał wiele do stracenia zadając się publicznie z wielbicielami szlam, nie ona. Ludzie jej pokroju mogli jedynie pomarzyć, że ktoś z taką pozycją zwróci na nich uwagę.
Chłopak potrząsną głową, aby odgonić wzbierającą irytację. Ojciec bardziej, niż dosadnie dał mu do zrozumienia, że ma się zachowywać przyzwoicie.
Draco nie zdziwił się widząc kolejną paczkę z domu. Matka uwielbiała przysyłać mu wszystko co najlepsze, rekompensując samej sobie to, że syn jest tak daleko od niej. Żyła po to, żeby go uszczęśliwić. Nie spodziewał się jedynie dorzuconej karteczki od ojca, który – jak sam nieraz ostentacyjnie stwierdzał – nie zamierza brać udziału w tym bzdurnym rytuale. A jednak uznał za konieczne przypomnienie mu, że ma brać udział w tej całej farsie Dumbledore’a, na tej krótkiej notatce nie zawierającej żadnego innego słowa.
Bardziej z konieczności, niż z jakiegokolwiek innego powodu, porzucił swą hardość.
- Powinniśmy ustalić regularne godziny spotkań – rzekł powoli, panując nad neutralnością swojego głosu.
- Dobrze – postanowiła Ginny, dając subtelnie do zrozumienia, że ma tu prawo decyzji.
- Więc? – syknął chłopak, zastanawiając się czy ona specjalnie testuje jego cierpliwość i czy zdaje sobie sprawę z tego jak niewiele mu jej pozostało.
- Więc co? – westchnęła Weasley. – Musimy porównać swoje plany, zajęcia… i treningi. Będziemy w kontakcie.
Po ostatnim słowie wykrzywiła usta w ironicznym uśmiechu. Draco miał ochotę ją przekląć za tak jawną bezczelność. Dziewczyna była idealną Gryfonką – irytującą, odważną i niedorzeczną, a to było najgorsze z możliwych połączeń.
Jej własna głupota wpakuje ją kiedyś w niewyobrażalne kłopoty, przeszło mu przez myśl, po czym przypomniał sobie Komnatę Tajemnic.
No tak, już raz wykazała się wyjątkowym ograniczeniem, pomyślał zaraz, odczuwając przyjemność.
I jak zwykle, jak zawsze rudzielcy wyszli z tego cało, dodał sam sobie ze znużeniem, zamykając oczy ze świadomością, że ostatnio prowadzi zbyt dużo wewnętrznych dialogów.
Dopiero pod Wieżą Gryfonów, Ginny poczuła jak opuszcza ją napięcie, a mięśnie się rozluźniają. Nie przypuszczała, że była aż tak spięta, ale przebywanie w jednym pomieszczeniu z tym chłopakiem wykańczało jej nerwy. Ciężko było określić jaki akurat będzie miał humor i kiedy przyjdzie jej usłyszeć przykrą uszczypliwość.
I nawet przed samą sobą postanowiła nie przyznawać, że tak naprawdę było całkiem… przyzwoicie.
- Bardzo źle? – jęknął ze współczuciem Colin, gdy chwilę później usadowiła się na dywanie obok fotela, w którym odrabiał Transmutację.
- Znośnie – odpowiedziała, wykręcając nerwowo palce niezadowolona z tego, że tak bardzo zaczęła wszystko przeżywać.
– Żyję, prawda? – zaśmiała się po chwili nieudolnie, przejeżdżając rękami wzdłuż ciała, jakby się chłopakowi prezentowała.
- A to jak wiemy, jest nie lada wyczynem – stwierdził Creevey, wyszczerzając zęby w uśmiechu, a tym samym uśmiechem dopowiedziała mu Ginny.
Po krótkiej rozmowie na niezobowiązujące tematy Weasley postanowiła bez zwłoki spisać swoje obowiązki, aby określić, które dni ma wolne od zajęć.
Niezajętych wieczorów nie wyszło wcale wiele i szczerze wątpiła, aby Malfoy się do nich dopasował. Siedziała razem z Colinem przez następną godzinę, w atmosferze, którą tak bardzo ceniła, po czym doszła do wniosku, że dłużej nie może zwlekać i warto odwiedzić Sowiarnie, zanim nadejdzie cisza nocna. Niespiesznie kierowała się do celu, nie mogąc uwierzyć, że ten rok szkolny jest aż tak skomplikowany. Ceniła sobie spokój ducha i pewność wydarzeń, a aktualnie niewiele miała z nimi do czynienia.
Gdy wspinała się na drugą kondygnację, wiedząc, że tam odpoczywają sowy poruszające się w obrębie szkoły, była tak zaskoczona spotkaniem twarzą w twarz z Nottem, że potknęła się o ostatni stopień i tylko szybki refleks chłopaka sprawił, że pozostała w pionie, po tym gdy przytrzymał ją za łokieć.
- Dzięki – szepnęła poruszona, czując szybkie bicie serca i pomyślała, że Ślizgoni powodują ostatnio nadmiar emocji w jej organizmie. A to niezdrowie.
- Uważaj – mruknął ten jedynie w odpowiedzi i sprawnie ją wymijając opuścił pomieszczenie. Zaraz za nim zrobił to samo Malfoy, nawet nie zaszczycając Gryfonki jednym spojrzeniem, a Ginny dziękowała losowi za to, że nie na niego przyszło jej wpaść.
Dziewczyna zamknęła na chwilę oczy, zastanawiając się skąd te wszystkie uczucia i pokręciła głową zdegustowana. Oni stali się zbyt… ludzcy. A to musiał być jakiś podstęp, w który nie zamierzała się wplątać.
Może jestem chora?, pomyślała szybko, modląc się w duchu, aby była to prawda. Przyłożyła rękę do czoła, ale nie wyczuła podwyższonej temperatury i ze zrezygnowaniem przywołała małą, uroczą płomykówkę.
Draco przy śniadaniu parsknął na widok dziecięcego pisma Ginny, dochodząc do wniosku, że naprawdę wszystko jest w niej niepoważne. Pansy próbowała zajrzeć mu przez ramię, aby zobaczyć dlaczego list wywołał jego wesołość, ale skutecznie odwrócił się do niej plecami.
Czuł się, jak gdyby robił coś nieprzyzwoitego, niepoprawnego, mimo, że wykonywał jedynie przykry obowiązek. Zerknął szybko w stronę stołu Gryfonów, bojąc się, że dziewczyna mogła zauważyć ten uśmiech, ale ku jego uldze była zbyt zajęta rozmową z tym swoim dziwnym przyjacielem, Colinem i nawet nie patrzyła w tę stronę. Przekazał zapiski Blaise’owi, wiedząc, że i on będzie musiał wkrótce pracować wraz z nimi, a Parkinson aż wychodziła z siebie próbując zerkać jakie to wspólne tajemnice mogą mieć jej współdomownicy. Draco warknął, że ma się odczepić, a ta obrażona zaczęła wyżalać się współlokatorce siedzącej obok.
Tak było zawsze. Na jego nieszczęście Pansy nigdy nie obrażała się długo i mógł się założyć o całe swoje złoto, że już przed pierwszą lekcją będzie się do niego łasić. Poczuł obrzydzenie na tę myśl i w duchu pochwalił wszystkie kobiety, które posiadały dla siebie jakikolwiek szacunek.
To jasne, zdarzało mu się korzystać z męczącego towarzystwa tej durnej dziewczyny, wiedząc, że może pozwolić sobie na co chce, ale nie znaczyło to, że ona ma prawo wtrącać się w jego życie. Że są ze sobą w jakichkolwiek bliższych stosunkach.
Draco odpisując Ginny jeszcze tego samego dnia, nie mógł uwierzyć, że to robi. Gdyby była kimkolwiek innym, gdyby należała do innej rodziny, mogliby podejść do siebie na korytarzu i ustalić szczegóły.
A raczej ona podeszłaby do niego, ponieważ nikt z rodu Malfoyów nie zniżał się do biegania za ludźmi.
Ale nie zrobiłaby tego, przeszło mu przez myśl i zezłościł się na ten upór, który w sobie nosiła. Była głupia i nie zdawała sobie sprawy z powagi klasy i stylu, który sobą reprezentował. Nie zdawała sobie sprawy w jakich miejscach bywał, jakich ludzi poznał i gdzie był zapraszany.
Tego chcesz? Pogawędek między lekcjami? Zostańmy przy listach, są lepszą metodą.
Żałosne, że to on rozważał zwykłą rozmowę, podczas, gdy Wesleyówna broniła się przed tym, aby oznajmić światu, że ma z nim cokolwiek wspólnego. Jego rodzice sami nakazali mu utrzymywać kontakt z tą bandą idiotów, ale w szkole wywołałoby to niemałe poruszenie.
Mają swój sekret. Wraz z Gryfonami mają swój sekret i chyba żadna inna świadomość nie mogła być tak okrutna i dołująca.
Gdy następnego dnia po raz kolejny przy śniadaniu Ginny dostała tak elegancki list, jej brat postanowił, że za wszelką cenę dowie się kto tak nagle zainteresował się jego siostrą. Nawet Harry i Hermiona okazali ponadprzeciętną ciekawość, ale dziewczyna ich zignorowała, bawiąc się kopertą.
- Skąd ten list? – zapytał szybko Ron, unosząc w górę brwi. Ginny zaśmiała się lekko, głaszcząc sowę, która przyjacielsko dziobnęła ją w palec:
- Nie twoja sprawa – mruknęła cicho, ale dobitnie, aby ten nie drążył tematu.
- Jakiś chłopak? – Ron nie potrafił przestać, mimo, że bardzo często zbliżał się do niebezpiecznej granicy, o której nieprzekraczaniu Ginny tak często mu mówiła.
- Może… – dziewczyna wyszczerzyła zęby, wiedząc, że zirytuje tym swojego brata. Nie lubiła, gdy wtrącał się w jej sprawy i wydawało się, że nigdy nie zaakceptuje tego, że ona ma własne życie, które nie powinno go interesować.
Draco i Blaise z zaciekawieniem oglądali to przedstawienie. Malfoy krzywił się na myśl, że ta gówniara głaszczę właśnie jego sowę, której ewidentnie wcale to nie przeszkadzało i doszedł do wniosku, że będzie musiał wytłumaczyć temu głupiemu futrzakowi jakie panują zasady. Na szczęście Puchacz był nowy, a Draco konsekwentnie odprawiał go do Sowiarni, nie chcąc narażać się na bród w dormitorium, więc nikt nie mógł się nawet domyślać do kogo należy.
A jednak jakiś głos w jego głowie śmiał się na myśl, że z tą małą dziewczynką łączy ich coś o czym Rudzielec nie ma pojęcia i bawią się swoim sekretem, o który ten tak bardzo zabiega.
W duchu pochwalił sam siebie za to, że nie użył rodowej papeterii, ponieważ wrzaski tego rudego kretyna przyciągały uwagę coraz większej ilości ludzi, a część populacji jego domu bez wątpienia rozpoznałaby charakterystyczny znak Malfoyów znajdujący się na jego każdej pieczęci. Bo rozpoznała na pewno wartość papieru i poziom korespondencji, widział to po ich wymienianych szeptach i ukradkowych spojrzeniach dziewcząt. One od dziecka miały wpajane poprawne zasady funkcjonowania i obycia w świecie i z całą mocą potrafiły docenić coś tak gustownego.
Zabini za to świetnie się bawił, będąc wtajemniczonym w coś, o czym większość nie miała pojęcia. Straszy Weasley aż się prosił o to, aby zdradzić mu ten sekret i uświadomić, że do jego małej siostrzyczki wypisuję nie kto inny, niż sam naczelny zły człowiek Hogwartu.
I mimo, że Ron tak naprawdę nie krzyczał, to niemalże wszyscy uczniowie uwielbiali intrygujące historię, dlatego bez skrępowania odwracali głowy w kierunku rudego rodzeństwa.
Ginny zaczerwieniła się lekko i postanowiła jak najprędzej schować list do torby i opuścić Wielką Salę, aby pozbyć się natrętnych spojrzeń i nie prowokować żadnych dyskusji.
Malfoy zastanawiał się przez chwilę czy ta dziewczyna chociaż raz nie mogłaby sobie odpuścić odbijania wszystkich uczuć na twarzy, ale po dłuższej chwili doszedł do wniosku, że wcale go to nie obchodzi i wrócił do przerwanego śniadania